Idzie tak z kopyta i w ogóle... ;)
W piątek skończyłam żabki. Żabki, które zaczęłam wyszywać w czerwcu 2014, w szpitalu na diagnozowaniu raczyska. Jakoś źle mi się kojarzyły, ale... są!
Tak, to ja wyszyłam, tymi oto łapkami *macha witkami*
Wygląda jak zdjęcie, nie jak haft. Dumnam jak diabli!
Teraz lecę z... panterkami. Największy wzór, jaki kiedykolwiek popełniłam.
Po pięciu dniach wyszywania mam... 5%. Dokładnie 1529 krzyżyków. Z 30 tysięcy. Ekhem ;)
Chłop chce mieć to już za miesiąc powieszone w sypialni. Musiałabym nic nie robić, tylko wyszywać. Nie spać, nie jeść, nic nie robić...
No i w sumie nic nie robię, tylko wyszywam. Wszystko inne zeszło na drugi plan.
Mimo to chałupka ogarnięta, obiad ugotowany. Taka zdolnam!
W sobotę odkryłam urok posiadania porządku w chałupie.
Wieczorem dzwoni Świadek, że wpadną do nas za jakieś pół godzinki.
A ja... wyszywałam dalej. Nie musiałam robić totalnie nic.
Zero stresu :)
Oj, jak ja lubię tą cholerną aplikację! :D
Ale cudne pantery!
OdpowiedzUsuńOsz kurde! Jakas ty zdolna. Matko jak mi się to podoba!! Tali fach w ręku to skarb. Bede zaglądać i podziwiać ;) pozdrawiam Karolina
OdpowiedzUsuńGratuluję, bo wiem jak cieszy skończony xxx.żabki są urocze!! mój rekord to chyba ze 4 lata na wreath of four seasons z dimensions, a teraz ... czeka ze 2 lata już na oprawę:) haftuj, haftuj, tylko igłowstrętu nie złap! cmok jj
OdpowiedzUsuńTen z Tygryskami jest niesamowity:) Kurcze jak jakis cudowny nadprzyrodzony obraz !
OdpowiedzUsuńtroll
Cudne żabki:). Takie kolorowe, wesołe. Będę też śledzić postępy w dzikich kotach.
OdpowiedzUsuńPifka