wtorek, 29 września 2015

Biedne chłopy... ;-)

Godzina czwarta, zapala się światło.
Lucynka - Kurwa, Krzysiek, zgaś to..!
Pielęgniarka - Biedny Krzysiek...

;-)

Tak, udało się. Wylądowałam na chemii. Do trzech terminów sztuka ;-)
Wypilam już butlę gemzaru i fluoroulacylu, teraz delektuję się półlitrowym kubkiem kawy. Zabranie z domku kawy było wręcz wybitnym pomysłem. Mniam.
Ostatnie dni przed udupieniem mnie w szpitalu były dość aktywne.
Odkryłam w sobie duszę pani domu (czy jak kto woli - Chorej Kury Domowej :-P).
Nakupiłam na targu warzyw, poczyniłam z nich mrożonki (zapiekanki i leczo też parę razy było).
Pokusiłam się nawet o zrobienie pieczeni rzymskiej (mniam!) i... Zamarynowanie papryki i pieczarek :-D


Wyglądają cudnie... Oby tak samo smakowały ;-)

Patrzymy z Jeszcze Kawalerem na świeżo zalane marynatą słoiczki z papryczką. Duma we mnie wzbiera.
Jeszcze Kawaler - A można to już jeść?

No nic. Ssem dalej chemię.
Do usłyszenia :-)

poniedziałek, 21 września 2015

Pachnidło

Siedzę zamknięta w czterech ścianach naszej wielgachnej chałupy (którą niedługo będzie trzeba opuścić, jeszcze tylko Święta i jazda na kolejne mieszkanie... ja nie chcę!!!).
Łeb mi się rasuje, nie mam o czym pisać.
Chociaż nie, mam o czym pisać, ale umyślnie nie chcę, bo jedna połowa ludzi mnie nie zrozumie, druga mnie zlinczuje, a jeszcze jakiś ułamek niezrzeszonych i nie posiadających swojego prywatnego zdania ogłosi mnie nowym mesjaszem i dopiero będę miała przechlapane...
A ja nie lubię mieć przechlapane, rak mi wystarczy, w zupełności.


No to siedzę. Zabieram się za porządki w moim kuferku perfumiastym.
Ach, świat zapachów!
Nie istnieje nic cudowniejszego niż perfumy. Mogę wyglądać jak zombie, być ubrana jak lump, ale wystarczy, że użyję tych cudowności i nagle, pufff, zamieniam się w księżniczkę!

 Jest Alien (by Thierry Mugler), który otacza mnie zapachem dzikiego lasu. Nie są to perfumy "ładne". Są specyficzne, mocne, dające kopa. Wloką się za nosicielką długim welonem, omiatając wszystkich zapachem tajemnicy. Kocham je okropnie. Używam oszczędnie, bo wiem, że nie będzie mnie stać na kolejny flakonik z oryginalnym płynem (pół roku na niego oszczędzałam! i to za czasów singielskich...).
Zatem jest też masa innych cudowności.
Jest FM Group nr9, odkrycie dziesięciolecia. Miękki i kobiecy, ale świdrujący jak moje wredne spojrzenie. Następnie Bi-Es i Pink Pearl. Cudowność. Słodki, lepki, świeży... Ale to jest słodycz dzika. Jak go czuję wyobrażam sobie małą, słodką, skrzydlatą wróżkę... która żywi się krwią.
Jest i Incandessence z Avonu. Zapach światła. Ciepły i skrzący.
Mam też Jungle Elephant (by Kenzo). Uh, to jest zapach puszczy, ziemi i mchu. Mam miniatureczkę, 10ml, a używam jej już prawie dwa lata. Bo jest mocny. Diabli mocny. Pasuje do glanów i bojówek. I masy ćwieków ;)
Mamy tu też Lady Gagę, tonę avonowych psikadeł, masę bazarkowych zapachów... dziesiątki flakoników.
I wiecie co jest ciekawe? To wszystko to dalej NIE TO.
Brakuje mi czegoś.

Czy istnieje zapach wolności?

sobota, 19 września 2015

Kic kic kic!

Przeziębienie zniknęło...
Pozostało zapalenie oskrzeli w wersji paskudnej.
Cherlu cherl.
Ale trzymam się... Jakoś ;p

Nabawiłam się komputerowstrętu.
Nawet teraz klepie na telefonie ;)))

Dzięki uprzejmości Gosi urządzam sobie test prozdrowotności ostropestu i wody alkaicznej :)))





Nie będę tu pisać o rzekomych właściwościach jednego i drugiego... Sprawdzę na sobie ;p

Dodatkowo nieco zmieniamy styl żywienia w domciu.
Ostatnio wyniki krwi glosily alat 106, aspat 46. Porównamy wyniki za miesiąc ;)
Na razie, po czterech dniach picia wody, odkryłam, że nie odbija mi się po papryce ;p
Trzeba zdrowieć!

Z życia wzięte:
Czwartek. Wieczór z telewizorem. Jeszcze Kawaler skoczyl do sklepu. Wrócił z mega wielka czekoladą...
Cztery sekundy później Lucynka już umorusana pysznościami.
Jeszcze Kawaler - Ale wiesz, że nie możesz zjeść całej na raz?
Lucynka z placzkami w oczach - Cieeeemuuuu?!
JK - Bo ci zaszkodzi! To duża czekolada!
L - Ale... Ale... Ja też jestem duża!

(nie zjadlam jej nawet połowy do tej pory ;))

poniedziałek, 14 września 2015

Cherl cherl cherl.


Budzę się.
Skrajnie lewym palcem lewej stopy (czyli tej, gdzie paluch jest nie po lewej, ale po tej drugiej lewej stronie) namierzam rzeczywistość, czyli miękkość wykładziny w sypialni.
O, jest.
Miękka, brudna, posklejana.
Namierzyłam rzeczywistość.
Z radosnym "apsik" i mniej radosnym "cherl cherl cherl" człapię do kuchni, celem wrzucenia na ruszt piętnastu tabletek i szklanki wody z dwudziestoma dwoma suplementami diety.
To nic nie daje. Dalej głębokie "cherl cherl" idące prosto z trzewi rozrywa moje gardło i klatkę piersiową.
No cóż. Odporność na poziomie zerowym ma swoje konsekwencje.
Otóż... ponownie wyhodowałam świerszczyki w oskrzelach.
Czy nie mogłabym chociaż przez jeden, jedyny dzień być zwyczajnie zdrowa, bez żadnych jebanych chemii, gorączek i katarów?
Od trzech tygodni ciągła walka. I to tym razem nie z alienem, ale ze zwykłym, kurwa, przeziębieniem.
Ileż można? Cherl, cherl, cherl...

piątek, 11 września 2015

Słomiano (i gdzie moje lody? apsik!)


Zbieram się do tej notki już kilka dni...
No ale co ja poradzę na to, że cierpię na ewidentny brak weny?

Dzieje się nic.
Spokój się dzieje i szczęście się dzieje.
Dzisiaj troszkę mniejsze, bo mój Jeszcze Kawaler uczynił ze mnie Słomianą NieWdowę i pojechał se w pizdu do Wrocławia celem wzięcia udziału w rodzinnej uroczystości.
Miałam jechać z nim, ale mierząc siłę na zamiary stwierdziliśmy, że ni chuja rady nie dam.
I w ten sposób wygenerował się pomysł weekendu u rodziców.
I już nie mogę się doczekać!
Będę jeść, spać, gapić się w tv i absolutnie nic nie robić. No, w porywach będę robić nic absolutne ;)

Grypsko mnie złapało, trzymało mocno, ale poszło precz, zostawiając po sobie jedynie katar.
Chodzem smarkata i pociągająca.
Ale grunt, że już bez gorączki.

Chyba muszę się kopnąć do sklepu.
Zapomniałam kupić sobie litrowe opakowanie lodów.
No przeca słomiane singielki siedzą przed TV i wcinają lody, nie?
Trzeba się wpasować, dopasować...

To idę szukać filmu,
A może dzień z Władcą Pierścieni, hmmmm? :D

piątek, 4 września 2015

Only


Kot mnie tu molestuje.
Ja molestuję tu kota.
Jest nam zimno to tulamy się do siebie... Bo mi się nie chce ruszyć dupy z łóżka żeby zamknąć okno.

Cierpię na zaawansowany nicmisięniechcizm.
Wszystko, co robię, robię mechanicznie i bez pomyślunku.
Nawet koraliki jakoś tak niemrawo nadziewam na druciki.
Czekam na coś i sama nie wiem na co.
Żołądek przewraca się na lewą stronę przypominając, że w środę też bylam na chemii i nie mogę zbyt wiele od siebie wymagać.
Ale chciałabym, żeby mi się chciało.
Chciałabym coś poczuć.
Coś zrobić.
Przestać czekać.

Obudzić się i mieć w sobie siłę.
Wstać i zamknąć te cholerne okno, bo piździ.
Ale nie. Łatwiej naciągnąć kołdrę na szyję.

środa, 2 września 2015

Keep it easy!


Łeb keep on napierdaling.
W sensie - boli.
Ale nie umiem puścić szydełka. Macham nim w te i wewte.
Faza pochemiczna trwa!