Dużo się dzieje, a ja uparcie staram się nadążać. Ba! Ja chcę (i próbuję!) te dziejenie się przegonić i zostawić w czarnej dupie. Żeby chociaż raz mieć na liczniku 1:0 dla mnie.
Kończy się zwykle tak, jak... Zwykle.
Czyli w zeszłym tygodniu zapalenie spojówek, które płynnie przeszło w infekcję gardła, po czym niepostrzeżenie zamieniło się w "coś siedzi mi w oskrzelach". Kiedy już wygrzebałam się z infekcjowego dołka (bez antybiotyków, ha!), czyli wczoraj, to dopadły mnie moje flaki. Nie, nie wątroba (chociaż ona też w tej imprezie brała udział, całkiem czynny, choć nieco z boku... prawego boku). Rozbolało mnie wszystko, co znajduje się między gardłem a udami. Nawet nie umiałam dokładnie stwierdzić, co to, do cholery, ma być.
Powiem Wam, że moje flaczki skutecznie mogłyby nas uczyć protestowania. Normalnie tylko czekałam, aż wypełzną mi z brzucha i mnie, po prostu, uduszą.
Po próbach z Dexakiem (spełzły na niczym), przeprosiłam się z Pyralginą. I, może cała zlana potem i słaba jak kłos na wietrze (podczas gradobicia), jakoś funkcjonuję. Towarzyszy mi Furia (leżąca na moim brzuchu) i Valkiria (leżąca mi, jak zwykle, na twarzy - mam właśnie na głowie uroczy kapturek złożony z jej ciapatego ciałka).
O atak flaków podejrzewam stres. Bo w weekend sprzedaliśmy nasze oazisko, akwarium.
Na fejsie już opowiadałam, to i tu opowiem ;)
Jakieś trzy lata temu odbyło się losowanie mieszkań spoldzielczych. Mieszkania były wówczas ogromnym polem z górką, na które codziennie wyprowadzaliśmy Reksia na spacer.
Radość z wygranego losowania była wielka, chociaż dosyć fantasmagoryczna.
Po pierwsze - no. Bloki mieli dopiero budować.
Po drugie - czynsz miał wynosić około 1200zl. Trzy lata temu wydawało nam się to ogromną i niepojętą sumą.
Więc tak sobie odkładaliśmy decyzję na później. Raz twierdziliśmy, że mieszkanie bierzemy. Po tygodniu, że jednak nie.
W zeszłe wakacje co wieczór chodziliśmy z Reksiem pod budowę i patrzyliśmy, jak powolutku powstaje nasz hipotetyczny nowy domek.
Taki z windą. I z parkingiem podziemnym.
I bez gazu!
Bo, pewnie o tym nie wiecie, ale oboje z Mężnym boimy się gazu. Ja, bo to jest dość wybuchowy. On, bo taki wybuch butli z gazem przeżył. W pierwszym rzędzie, który był pół metra od butli.
No i ten brak gazu w nowym mieszkaniu... No, mocny argument, nie?
Całymi tygodniami wybieraliśmy mieszkanie, ślęcząc nad planami budynku. W końcu przyszedł moment, gdy zaczęli wzywać do siedziby Zarządu Budynków Miejskich, żeby wybrać sobie chałupkę.
Byliśmy 154 w kolejce. Codziennie zaglądałam na stronę, czy nasze upatrzone mieszkanie jest dalej wolne. No i dwa razy się zdarzyło, że ktoś nam chatkę zaiwanił.
Jedno z cudnym widokiem na park. Drugie na siódmym piętrze.
Dopiero trzecie (oczywiście o numerze 13) udało się zaklepać ;)
I tak upłynęły jakieś trzy lata.
Powstał pierwszy blok. Oddali nowym lokatorom klucze.
Powstał drugi blok. Oddali klucze.
A nasz budynek, mimo, że miał powstać jako pierwszy, ciągle wykańczają.
W końcu się poddaliśmy. Ostatnio bardzo krucho u nas pod względem finansowym. Ogólnie Mężny dobrze zarabia, ale tylko w sezonie budowlanym - zimą, no cóż, bywa różnie i raczej nie kolorowo.
Az przyszedł styczeń. Za sam czynsz i media zapłaciłam prawie 1000zl. Słownie - dziesięć tysięcy gum kulek! I to bez odstępnego...
Znowu nastąpił okres zastanawiania się. Ryzykować i iść na swoje, które trzeba doprowadzić do stanu mieszkalnego (bo dostaniemy lokal w wersji "sexy beton z oknami i drzwiami, ale tylko wejściowymi"), czy dalej wynajmować.
Jakoś tak dotarło do mnie, że... To chyba jakiś znak.
Tu podwyżka czynszu, tu nowe mieszkanie. Kto w dzisiejszych czasach dostaje NOWIUTKIE mieszkanie od miasta?
Może i czynsz wysoki, ale jest w nim rata kredytu. Bo to taki myk, że miasto wzięło na siebie kredyt, a lokatorzy go spłacają ;)
Może i trzeba zdobyć jakieś 20 tysięcy na doprowadzenie tego ze stanu "lokal" do stanu "dom", ale... Kurde, to jest ogromna szansa!
Więc... W okolicach maja się przeprowadzamy :)
Sprzedajemy wszystko, co można sprzedać, pracujemy zawzięcie na dwa etaty, żeby spełnić nasze marzenie o domku :)
No i tak doszło do tego, że nie wyrabiam. Mam za dużo zadużości na głowie, ale... Jestem szczęśliwa.
Mimo wszystko.
Bo będzie nowa kuchnia. Będzie duża wanna, gdzie będę się pluskać z Mężnym. Będzie też garderoba. I pralnia! No bo po co nam dwie łazienki? ;)
Wybrałam już praktycznie wszystko.
Wiem, jak to będzie wyglądać.
Może i jestem ciałem jeszcze w tym mieszkaniu, ale moja głowa... Moja głowa jest już w Domku :)
Zatem - jeżeli potrzebujesz maskotki, chusty, czapki, koca - zapraszam! Chętnie go dla Ciebie udziergam.
Jeżeli cierpisz na nadmiar gotówki i nie wiesz, jak ją dobrze spożytkować - moje konto na Avalonie chętnie przytuli ;)
Tulam Was mocno mocno i... Trzymajcie kciuki, żebym wytrzymała takie tempo do maja :)
Czyli tam jest ciepłociąg? Ja bez gazu nie potrafię żyć :D
OdpowiedzUsuńGratuluję,myślę,że to dobra decyzja,dacie radę,jesli tylko Twoje zdrowie nie zbuntuje się bardziej.. ale miejmy nadzieję;)
OdpowiedzUsuńSerdecznosci dla Was,ściskam Lucynko!
ze bez gazu,to super - bezpieczniej i zdrowiej i lepiej się gotuje,powodzenia!
OdpowiedzUsuńpozdrawiam,Lena
Podziwiam Cię nieustająco i cieszę z Tobą. Super decyzja.
OdpowiedzUsuńTrzymaj się dzielna kobieto!
Bardzo konkretnie napisane. Super artykuł.
OdpowiedzUsuńOczywiście,ze bierzcie to mieszkanie,warto,chocby się mialo na początek na betonie spac:)))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie