niedziela, 4 września 2016

Dół.

Cierpię na spadek motywacyjny.
Dołuje mnie faktycznie wszystko (i nawet czekolada nie pomaga!).

Od ponad miesiąca nie mam czasu tylko dla siebie.
Najpierw był ślub i wielkie przygotowania.
Potem był remont i wielka rewolucja.
Teraz jest ogromne, zleżałe od trzech tygodni, sprzątanie.

I tylko latam między miotłą, odkurzaczem, mopem i zlewem. Zahaczając o garnki.

Ale nawet bunt i stanowcze "Pierdole, nie robię!" nic nie zmienia.
Bo wówczas nie mam ochoty na nic.
Nie chce mi się czytać.
Nie chce mi się wyszywać.
Ani dziergać. Ani nic.
Czas na jakieś nowe hobby?
Tylko co, u diaska?
Co znowu napełni mnie pasją?

Póki co uszyłam pokrowce na krzesła.
O takie, o!


Dumnam z siebie niesamowicie.
Bo:
po pierwsze - to jest pierwsza rzecz, do której samodzielnie stworzyłam wykrój!
po drugie - sama wymyśliłam, jak ma to wyglądać i jeszcze nigdzie nie widziałam podobnych (a dłuuugo grzebałam w necie w poszukiwaniu inspiracji ;))
po trzecie - uszyłam to na maszynie, której odpadł dzyndzel (ten, co tak lata w górę i w dół) - stworzyłam prowizorkę z... drutu do biżuterii. I śmiga! Przeszyłam tym osiem metrów firany i jeszcze obszyłam sześć firankowych krawędzi. Do tego powstały cztery poszewki na poduchy i owe cztery pokrowce... I dalej się prowizoryczny dzyndzel trzyma ;)

Teraz w planach jakaś torba na zakupy. Może ze dwie? Tata dostarczył mi tyle materiału, że starczy nawet na fartuszek i kilka ściereczek do kompletu. Może uszyję sobie swoje rękawice kuchenne? ;)))

Ale to nie dzisiaj. Ani jutro.
Teraz mi się nic nie chce.

Ciemka jest po sterylizacji.
Rysiek strasznie płakał, jak wywiozłam ją do weterynarza. Darł się w niebogłosy!
W autobusie Ciemora zwiała mi z transportera. Już oczyma wyobraźni widziałam łowienie kota spod foteli, ale... ona tylko spojrzała na mnie, podbiegła i... wdrapała się na ręce, gdzie spędziła resztę podróży ;) Wszyscy w autobusie ją wymiziali i się zachwycali, jakiego grzecznego mam kota (uhu, gdyby tylko w domu zechciała być taka grzeczniutka...).
Po całym zabiegu przyniosłam ją do domu, a Rysiek od razu wziął się za tulenie swojej wybranki ;)


Nie spodziewałam się, że koty potrafią aż tak się w sobie zakochać :)

I, ukradzione Mężnemu z fb, zdjęcie z dzisiejszego poranka:


Taką parkę mamy w domciu :)))

Niesprawiedliwe. Jego telefon robi lepsze zdjęcia niż mój. Pfr.
Chyba muszę wygrzebać aparat gdzieś z otchłani szuflad. I zawstydzić nawet Mężnego! ;)))

Ale to nie dzisiaj.
Dzisiaj mi się nie chce.

Bogowie, jak obco to brzmi w moich ustach palcach.

Wzięłabym gorącą kąpiel i byłabym jak nowa.
Ale są dwa ale:
nie mamy wanny,
nie mogę brać gorących kąpieli.

Kurtyna!

1 komentarz:

  1. Hihi, też nie mam za bardzo czasu "dla siebie" ale raczej nie narzekam ;-) bo zjadaczem czasu jest 7-tygodniowy brzdąc kochany :-) Wczoraj pierwszy raz od wielu, wielu tygodni kąpałam się w wannie. Najpierw zaprzestałam kąpieli, bo ciężko mi było wydostać się z wanną i branie prysznica było wygodniejesze a później w połogu to wiadomo, że nie można. Serdecznie pozdrawiam Lucynko! Aga

    OdpowiedzUsuń

Wysoce prawdopodobne, że nie opublikuję komentarzy, które:
- obrażają autorkę bądź czytelników bloga,
- zawierają tylko link,
- mają charakter religijny i nawołują do "nawrócenia",
- nakłaniają do alternatywnych metod leczenia.

Oczywiście od powyższej reguły są wyjątki!
Akceptujmy i darzmy tolerancją siebie nawzajem :)