czwartek, 9 kwietnia 2015

No rzesz kurrrr... zapiał!

Wypociłam el notkę. A nawet Notkę.
Wtem zadzwonił Ojcowaty, komórka zwariowała, a cały misterny tekst, cudownie dopracowany, poszedł robić to, co króliczki lubią najbardziej. No trudno.

Było zbyt pięknie zbyt długo. Dla utrzymania równowagi we wszechświecie dzisiaj dogorywam. Boli mnie żołądek, wątroba, kręgosłup, stawy, łydki, żebra i jajniki. Nożesz.

Zabawne w tym wszystkim jest to, że daaaaaaawno już nie miałam tak dobrych wyników krwi.
Białe krwinki nieco niskawe, ale dalej w normie. Żelazo i hemoglobina najwyższe, jakie w życiu miałam. Alat, aspat, bilirubina i fosfotaza zasadowa w normie! A fosfotaza była moją pięciokrotnie przekroczoną zmorą. Jedynie Ca 19,9 - "mój" marker - uparcie wzrasta. Dalej mieści się w widełkach, jednak zaczyna się panoszyć.
I niby raczysko dogorywa, a mnie tu wszystko napierpapierdziela.
Jeszcze moje ręce. Palą żywym ogniem przy każdym ruchu. A wyglądają tak:



Ostatnie wkłucie:


Nie wygląda to jeszcze źle, nieprawdaż? Pozory. Za parę tygodni prawdopodobnie będzie w tym miejscu ziała dziura na pół centymetra głębokości. Mądre pielęgniarki :/

A w ogóle nie chwalilam się jeszcze, że w końcu przeżyłam coś takiego jak "stłuczka". I to w trasie na chemię! Dziwne toto było. Jakiś małolat wjechał nam w dupsko, gdy zjeżdżaliśmy na pobocze. Na szczęście dzięki zdolnościom Mojego Pana Cudownego nie wjechaliśmy w słup. Brakło dosłownie metra. Nie ucierpiało nic poza zderzakiem (błogosławiony wynalazek!), rurą wydechową (skrzywiła się o jakieś dziewięćdziesiąt stopni...) i bagażnika (stracił funkcję otwierania). Samochód sprawczy ucierpiał dużo bardziej - aż klapa mu się podniosła ;)
Opowiadam Wam dość często, jak niesamowicie czułym, kochanym, delikatnym i opiekuńczym człekiem jest mój NibyMaczo. Taki półpłynny różowy jednorożec z waty cukrowej, obrońca kociątek, przygarniacz zagubionych psów i ratownik niedoszłych plam z jeża na asfalcie. A tu po stłuczce z mojego misia zrobił się grizzli. Tygrys. Szablozębny. Skrzyżowany z rekinem. I wychowany przez szerszenie.
Młody aż chciał się schować pod samochód, ja zwiałam do naszego transportera, aby nie oglądać rychłego rozlewu krwi. Jednak rozsądek zwyciężył i do rękoczynów nie doszło, panowie ładnie i grzecznie się dogadali.
W sumie nawet współczuję temu młodemu. Jechał sobie na uczelnię, samochodem rodziców i wjechał w tyłek akurat nam, nadopiekuńczemu wilczkowi wiązącemu swoją wilczycę na chemię. Pech jak cholera ;P

A w ogóle to wysłałam zamówienie na 30 milionów. Jak wygram to robimy imprezę. Wszyscy jesteście zaproszeni!
(a ja będę mogła przygarnąc jeszcze z pińcet kociaczków <333)

6 komentarzy:

  1. podobno kocie skórki dobrze grzeją :D

    OdpowiedzUsuń
  2. A teraz zaluje, ze moja kotka juz po wycieciu :( Dobre w przytulankach sa Jaski :) Ciagle szukam idelanego przypoduszkowca :) (chlop to chlop, ale Jasiek to jasiek )....... Pozdrawiam. Ps. za...bym te pielegniarki !!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, że kotkę wyciełaś - zdrowsza będzie :) A jak chcesz maluszki to jedź na wieś - mają ich tam masę, większość, niestety, skazana na szambo/staw/siekierę. Mam chętkę na trzeciego pieszczoszka :D Buziam! :*

      Usuń
  3. Dobrze, że zostałam położną, a nie pielęgniarką ;)

    OdpowiedzUsuń

Wysoce prawdopodobne, że nie opublikuję komentarzy, które:
- obrażają autorkę bądź czytelników bloga,
- zawierają tylko link,
- mają charakter religijny i nawołują do "nawrócenia",
- nakłaniają do alternatywnych metod leczenia.

Oczywiście od powyższej reguły są wyjątki!
Akceptujmy i darzmy tolerancją siebie nawzajem :)