czwartek, 15 stycznia 2015

Lista skarg, zażaleń i wniosków.

Ojejku jej, mam Wam tyle do opowiedzenia, że nie wiem, jak to zrobię...

Na początek reklama - moje wyroby wróciły na Allegro :) Długo nie byłam w stanie nic tworzyć, choróbsko dało mi nieźle popalić... Ale wracam do żywych, wracam. Chociaż jest to powrót raczej krótkotrwały, bo wczoraj wróciłam z kolejnej chemii... Ale o tym zaraz :)

Zbliża się mało przyjemny czas rozliczeń podatkowych.


Dla mnie jest to ogromna szansa na zebranie środków na leczenie w specjalistycznej klinice. Nie narzekam na obecnych lekarzy, ale uparcie twierdzą, że moja wątróbka i drogi żółciowe są nieoperacyjne... A podobno w Warszawie jest Magik, który potrafi więcej niż nasi miejscowi czarodzieje. Może akurat by się udało wyciachać te moje wredne i niedobre alieny z bebechów? Tak prawdę powiedziawszy to właśnie wątróbka jest u mnie dalej najgorsza. Z trzustki przerzut zniknął, węzły chłonne się pomniejszyły do niemal normalnych rozmiarów, jedynie jeszcze kręgosłup do poprawki (nie mogę się już doczekać naświetlań, w końcu życie bez środków przeciwbólowych chociaż kilka razy w tygodniu!) no i ta przeklęta wątróbka.
Dlatego mam do Was ogromną prośbę: przekażcie swój jeden procent podatku na moje subkonto w Fundacji. Nic Was to nie kosztuje, a dla mnie to ogromna szansa! I, przekazując cokolwiek na moje konto fundacyjne, macie 100% pewności, że pójdzie to na leczenie. Muszę się tłumaczyć z każdego grosza stamtąd wydanego ;) Troszeczkę męcząca papierologia, ale rozumiem konieczność wypełniania tych wszystkich dokumentów. Ostatnio wypisałam jakieś 40 stron... Łapka bolała jak cholera, ale ta duma!
Dla zainteresowanych:
KRS - 0000298237
w rubryce inne informacje wpisz - dla Lucyny Polaków.

Będę teraz mędzić o ten jeden procent wszędzie, gdzie się da (Mamuśkowata rozniosła już z pińcet ulotków ;)), ale musicie mi wybaczyć - TO DLA MNIE OGROMNA SZANSA!

Finansowo nieco się ustabilizowaliśmy. Rewelacji nie ma, ale i tak nie mam co narzekać - ZUS jak chce to potrafi nawet zasiłek pielęgnacyjny przyznać, a jeszcze uznać, że choroba zaczęła się jeszcze na studiach ;) Cudowna jest ta świadomość, że każdego piętnastego dnia miesiąca na konto wpadnie kasa. Za L4 świadczenie wpływały kiedy chciały, jak chciały i nigdy nie mogłam niczego rozplanować. Jak jeszcze dorobię troszeczke na kolczykach i haftach to już całkiem będzie super :)

Wiecie, jak rewelacyjnie jest iść do apteki i po prostu sobie wykupić calutką receptę bez myślenia, czy stać mnie na to czy nie? Ogromny spokój psychiczny. Jednak zapisanie się do Fundacji było świetnym posunięciem :)

Kicia mi się przyssała do ręki. Jaka ona jest słodziutka...

A teraz wieści okołochemiczne. Czasami zastanawiam się, czy ze mną jest wszystko w porządku. Gdy się jest w jakimś szpitalu już jakiś dwudziesty raz to, siłą rzeczy, ludzie zaczynają cię kojarzyć. I próbują się zakumplować. Ok, spoko, jestem stworkiem dość towarzyskim ale... ale nie lubię, jak ludziki wchodzą mi na głowę ze swoimi problemami. Do choroby mam podejście, jakie mam - trzeba się po prostu oddać w łapki lekarzy z pełnym oddaniem, nadzieją, że wiedzą co robią i dołożyć wszelakich starań, aby w domu nie psuć tego, co lekarze w szpitalu zwojują. A tu przypełzają stworki, które zupełnie nie wierzą, że medycyna może im pomóc. I zarażają swoim brakiem wiary, nieufnością, nienawiścią do świata i swojego ciała (!!!). Jak można żywić nienawiść do swojego ciała, mieć do niego pretensje, że choruje?! Choroba jest znakiem, że coś się robiło nie tak, że miało się przez kilka lat w nosie swoje zdrówko (jadło się śmieci w akademiku, spało się tyle, co nic, stresowało się wszystkim dookoła, pracowało się przez kilka lat po dwieście godzin miesięcznie, głównie na nockach, w oparach szkodliwych substancji, nie myło się łapków wystarczająco często,  nie czytało się etykiet na jedzonku... mea culpa!). Raczek pokazuje drogę. Krzyczy - zadbaj o siebie!
A tu przychodzą babki (głównie one) i marudzą, że umrą, że to nie ma sensu, płaczą, jęczą. No dobra, pierwsza i druga wizyta na onkologii łatwa nie jest. Służę wtedy pomocą, optymizmem i swoją wolą życia. Ale gdy po kilku miesiącach znajomości owe osóbki dalej myślą, jak myślą to... zaczynam ich unikać.
Akurat wczoraj i przedwczoraj wylądowałam na oddziale z jedną taką marudą. I pełna konspira. Z pokoju w ogóle niemal nie wychodziłam, chociaż nie było łatwo bo miałam pecha znów co do sublokatorki na sali (zaraz wyjaśnię). Ale wolałam zamknąć się w czterech ścianach niż słuchać znowu, że to leczenie nie ma sensu. Nosz wrrrr!
Sublokatorka? Bogowie jedyni, Bogowie moi!
Co chwilkę wzywała lekarza (ok, da się znieść), ciągle zamykała drzwi na salę i nie było czym oddychać (dam radę...), jeździła po sali na krzesełku z kółkami (dam radę, wytrzymam...), pierdziała jak dwustukilowy chłop po bigosie, fasolce i dużej ilości piwa (dam radę...), do tego cały wieczór nie chciała otworzyć okna. Ale zniosłabym. Spała cały wtorek, calusieńki. A wieczorem do mnie miała pretensje, że mam zapalone światełko nad łóżkiem i przez to nie może spać. Dobra, zrozumiem. Ale nie rozumiem braku zrozumienia dla tego, że moja chemia skończyła się dopiero przed czwartą w nocy. Światełko zostawiałam zapalone, aby pielęgniarka nie zapalała co pół godziny głównego światła na sali, bo jest zwyczajnie zbyt jaskrawe. No a sublokatorka w krzyk za każdym razem, gdy przychodziła do mnie pielęgniarka. Godzina piąta, mnie ciągnie do przytulania Króla Klopa, lecę do pielęgniarki po zastrzyk na nudności, a babsztyl na sali w krzyk, że w ogóle nie mam do niej szacunku i przeze mnie jest niewyspana... Jakby wszystko było ze mną ok to chyba nie leżałabym na onkologii, hmmm? Około siódmej poszłam pod prysznic. Wracam czyściutka, pachnąca, mokra. A babsztyl otwiera okno, bo... mój żel pod prysznic jej za bardzo pachnie! Gówno ją obchodziło, że ledwo się wykaraskałam z przeziębienia. Zamknęłam się w kiblu i się dosłownie popłakałam. Zwyczajnie brakło mi sił do wojny z sublokatorką.
Czy coś ze mną jest nie tak, czy to ludzi dookoła powariowali? :/
Na szczęście już po dziewiątej puścili mnie do domu. Miałam jeszcze drobną wycieczkę (drobną, hahaha) w poszukiwaniu mojej recepty. Trasa dyżurka pielęgniarek - dyżurka lekarska - sekretariat - dyżurka pielęgniarek - dyżurka lekarska - sekretariat nieco mnie wykończyła. Ale nie wróciłam na salę, nie dałam się tam znowu zaciągnąć.
A jednej recepty i tak nie zdobyłam.

Musiałam się poskarżyć swojej lekarce na ból żołądka, który mnie męczył dłuższy czas.
Lekarka - To może endoskopia?
Ja - E-e.
L - Dlaczego nie?
Ja - Bo już miałam.
L - Ale przydałoby się...
Ja - E-e, nie dam się żywcem!
L - A w znieczuleniu?
Ja - Ale całkiem całkiem, ogólnym?
L - Yhyyym.
Ja - To poproszę!

Nie ma to jak twarde negocjacje ;)

Wróciłam wczoraj do domku. I powtarzam sobie, za radą pani psycholog, "nic nie muszę, nic nie muszę". Bo ostatnimi czasy znowu wzięłam na siebie zbyt wiele - dbanie o dom, kolczykowanie, haftowanie, księgowość domowa,  blog, dużo rozmów ze znajomymi, masa maili które błagają o uwagę i odpowiedź. Ale nic nie muszę, nic nie muszę, muszę tylko wyzdrowieć.
Boli mnie strasznie, że nie wyrabiam z obowiązkami. Ale... nic nie muszę, nic nie muszę...
Muszę tylko wyzdrowieć.

9 komentarzy:

  1. Skąd ja to znam - marudne sublokatorki...ja miałam takich kilka w sali i non-stop gadały o chorobach - swoich, swoich sąsiadów, swoich sąsiadów sąsiadów i wszystkich celebrytów o jakich słyszały w polsatach i tefałenach. Ja też nie wytrzymałam i się popłakałam, a potem poszłam i walnęlam mowę godzinną o zbawiennym wpływie pozytywnych myśli, pozytywnych tematów i sposobach relaksu:) Teraz jak je spotykam to cieszy im ise micha i opowiadają mi same fajne rzeczy;p Trzeba takie kobitki pod włos- czasami wystarczy je pocieszyć i okazuje sie, że nie są takie złe. Ale wiem jak to może wkurwić:) Ale musisz być twarda i mówić co Ci leży. Pani przeszkadzał zapach twojego żelu pod prysznic - to też rozumiem, bo ja po czerwonej chemii nie byłam w stanie wytrzymac jakichkolwiek zapachów chemicznych - ale na Twoim miejscu nie dałabym się wygonić, tylko powiedziała, żeby ona sobie poszła. Czasami ciężko być suką, ale w takich wypadkach trzeba:) Jak Ty nie zagonisz to ciebie zagonią (jak się nei da po dobroci, bo od tego trzeba zacząć:)) na szczęscie jesteś już w domu i wszystkie dziwne postacie zniknęły:) Teraz siedź, odpoczywaj i wyganiaj wątrobowego potwora gdzie raki zimują;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytałam u Ciebie o tej wojence z sublokatorkami ;) Ogólnie potrafię się dogadać z ludźmi, ale teraz było to niemożliwe bo... kobitka jest niemal głucha. Dlatego tak mnie to wszystko wkurzyło - nie miałam jak negocjować, bo babka głucha jak pień. Co do zapachów - akurat kobitka nie była na chemii już dłuższy czas, zamknęli ją na kontrolę. Szkoda, że smród jej pierdów jej nie przeszkadzał... nosz wrrrr! Znowu się nakręciłam. Muszę bardziej pielęgnować swoją wewnętrzną sukę, za miękka się robię ;) Tulam cieplutko! ;*

      Usuń
  2. Powtórzę za Anuk I. - skąd ja to znam... Ech, dzień po operacji trafiłam na 4-osobową salę (przed zabiegiem byłam na izolatce, ale coś nie pykło i musieli mnie dać na zwykłą), gdzie, oczywiście, jak zresztą na całym oddziale, nie było nikogo w moim wieku. Jedna babka (ok. 80 lat) głucha jak pień, obgadująca wszystko i wszystkich:
    - A u tej dziewczynki to mama siedzi cały dzień, od ósmej rano do ósmej wieczorem. Cały dzień tu siedzi. Może nie pracuje. A dziewczynka tylko na chwilę dzisiaj gdzieś wyszła, tak to śpi cały dzień, calusieńki - pomijam fakt, że byłam od razu po operacji, nawet nie miałam siły do niej krzyczeć, by cokolwiek dementować. Także wiem, co czułaś, bo ona też NIC nie słyszała.
    Druga babka narzekająca, na wszystko i wszystkich. Mi było gorąco (przez leki), jej zimno. Także nie mogłyśmy się dogadać, jeśli chodzi o otwieranie okien.

    Na szczęście - wszystko da się przetrzymać. Jak mi było źle, to albo chodziłam długo po korytarzu, albo gadałam z Mamą, albo przez telefon, albo słuchałam muzyki. :)

    Spotkałam też takie panie, które okazały się świetnymi osobami i mogłam z nimi przegadać parę godzin ;)
    Ściskam! ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wyobraź sobie, że ten babsztyl nawet dwa razy wyjął mi słuchawki z uszu!

      Usuń
  3. Hey Lucy ;-) czy mogłabym zdjęcie ulotki twojej z nr KRS? ;)) chciałabym porozdawac znajomym, bym sobie druknęła ;-) trzymaj się cieplutko i dzielnie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, Martuś :) Zaraz podrzucę Ci na fb, bo tak łatwiej :) Tulam ciepło i dzięki ;*

      Usuń
  4. O Dżizaz chyba bym babę przez to okno wypchnęła:) omg ilez można tak źle, tak niedobrze, a ona niby taka wspaniała, chyba sie specjalnie tego bigosu nawpierdzielała:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Koszmar, prawdziwy koszmar… Lucynko, a jakbyś tak nałozyła sobie na uszy słuchawki z jakąś fajową lekturą czytana przez dobrego aktora? I niech sobie wtedy kłapią dziobami dookoła i opowiadają głupoty… A na takie babsko pozbawione empatii czasem trzeba się zwyczajnie wydrzeć, nie ma innej rady. Szkoda łez!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słuchawki nie zadziałały, dwa razy franca mi je z uszu wyjmowała...

      Usuń

Wysoce prawdopodobne, że nie opublikuję komentarzy, które:
- obrażają autorkę bądź czytelników bloga,
- zawierają tylko link,
- mają charakter religijny i nawołują do "nawrócenia",
- nakłaniają do alternatywnych metod leczenia.

Oczywiście od powyższej reguły są wyjątki!
Akceptujmy i darzmy tolerancją siebie nawzajem :)