wtorek, 28 października 2014

Jak zmienił mnie alien, czyli wszystko ma swoje dobre strony.

Od jakiegoś momentu zastanawiam się, kim jestem i czy w ogóle jeszcze jestem sobą. Patrzę czasem w lusterko i nie widzę siebie. Choroba zmienia. Bardzo. Ale czy na gorsze?


Wiele się nauczyłam w ciągu ostatnich pięciu miesięcy.
Zawsze byłam Zosią Samosią, nienawidziłam samej myśli o pozostawaniu zależnej od kogokolwiek. Przez całe życie chyba nigdy nikogo nawet nie poprosiłam o pomoc. Dodatkowo zawsze MUSIAŁAM być najlepsza. We wszystkim, za co tylko się wzięłam. Nie akceptowałam świadomości, że ktoś może być lepszy. Miałam wrażenie, że stracę wszystkich, gdy tylko pokażę, że mam jakieś słabości. Przez co nie potrafiłam też okazywać uczuć. Zawsze zimna, niezależna, pozostająca gdzieśtam na granicy zaangażowania.
Uważałam się za osobę głęboką, uduchowioną, wiecie, niemal natchnioną. Ale gdy ktoś pytał, co jest dla mnie najważniejsze w życiu... nie wiedziałam. Zwyczajnie nie wiedziałam.
Wszystko było ważne - praca, znajomi, emocje, pasja. Ale czy najważniejsze?

Dzisiaj jest zupełnie na odwrót.
Pierwszy raz w życiu jestem zupełnie zależna. Nie mogę iść sama do sklepu, czasami nie mam siły nawet podnieść się, żeby zrobić sobie herbatę. Musiałam nauczyć się mówić, czego potrzebuję. Prosić o pomoc. I tym samym pokazać, że... że potrzebuję innych.
Wiem też, że nic nie muszę. Mogę cały dzień leżeć w łóżku, a świat się nie zawali. Świat się nie zawali, jeżeli nie ukończę kolejnej szkoły, jeżeli nie wyhaftuję najpiękniejszego na świecie obrazka i nie zaprojektuję najcudowniejszego z cudownych makijaży. A nawet nie zawali się, gdy mój kochany wróci z pracy i nie zastanie zastawionego stołu. Nie muszę się starać, bo... bo wiem, że i tak jestem kochana. Wiem, że są na tym świecie ludzie, którzy nie pozwolą mi za nic w świecie zniknąć, przepaść, poddać się, samej się zniszczyć.

Wiem też w końcu, co jest najważniejsze.
Nie praca. Zawsze można ją stracić.
Nie znajomi. Oni odchodzą i przychodzą, jak w kalejdoskopie.
Nie emocje. One są zupełnie ulotne.
Nie pasja. Ją zawsze można zmienić.

Najważniejsi na świecie są ludzie, których kochamy i którzy kochają nas.
Bez nich bylibyśmy nikim.

Zawsze byłam dobra w życiu chwilą, w czerpaniu radości z prostych rzeczy. Ale teraz jestem mistrzynią.
Uwielbiam herbatki z moją mamuśką. Nawet, gdy mnie wkurza. Uwielbiam nieporadne rozmowy telefoniczne z ojcem (który jak i ja ma problemy z okazywaniem uczuć). Mruczenie kota doprowadza mnie do ekstazy. A najbardziej kocham moment, gdy kładziemy się spać, a ja mogę wtulić się w moje kochanie i po prostu zasnąć kołysana miłością.

Zabawne. Dopiero rak sprawił, że jestem szczęśliwa.
W końcu doceniam to co mam.

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
SMS na numer 75 165 o treści: POMOC 6742
czyni mój świat lepszym :)

5 komentarzy:

  1. Jakbym czytała o sobie:) Też jestem taka Zosia-samosia od dziecka:) Troche życie mnie zmusiło być samodzielną już od podstawówki i tak zostało mi do dziś:) Ale wiem, że mogę liczyć na mojego męża, córkę i przyjaciólkę. Już raz się sprawdzili gdy tego potrzebowałam i musiałam ich prosić o pomoc. Moja "niemoc" trwała około tygodnia ale wiem, że mogę na nich liczyć.
    Pozdrawiam gorąco!

    OdpowiedzUsuń

Wysoce prawdopodobne, że nie opublikuję komentarzy, które:
- obrażają autorkę bądź czytelników bloga,
- zawierają tylko link,
- mają charakter religijny i nawołują do "nawrócenia",
- nakłaniają do alternatywnych metod leczenia.

Oczywiście od powyższej reguły są wyjątki!
Akceptujmy i darzmy tolerancją siebie nawzajem :)