sobota, 25 marca 2017

Patologiczna patomorfologia plus realna recenzja szpitala ligockiego

Nie odzywałam się, bo stres przedwynikowy mnie zżerał. Ale już wyniki odebrane, zatem...
Mogę znowu pisać.

No i stało się to, czego nikt się nie spodziewał.
Były dwie drogi:
a) dobra, czyli nowotwór niezłośliwy
b) zła, czyli rak jajnika.

Nie przyszło mi nawet do głowy, aby wziąć pod uwagę ścieżkę "c", czyli... przerzut.
Tak, patomorfologia wyciętego guza (swoją drogą - 7x5x4cm, bydle!) twierdzi, iż był to przerzut.
Czy to dobrze? Nie wiem.
Czy źle? Również nie wiem.
Czas pokaże ;P

Jako, że spotkanie z Okręgowym Szpitalem Kolejowym w Katowicach mam już za sobą, a wrócić tam nie zamierzam (chociaż by mnie tam wołami ciągnęli, nie wrócę!) to mogę napisać... recenzję.
Chociaż raczej można to nazwać "ostrzeżeniem".

Wygląd szpitala ominę. Jest w fazie remontów (słuchanie wiercenia całymi dniami było dość... ciekawym przeżyciem), dlatego daruję znęcanie się nad tym aspektem.

Lekarze? Poza anestezjolożką - polecam. Lekarze wręcz wybitni, bardzo opiekuńczy i uważni, ciekawi pacjenta. Nawet dwa regularne obchody dziennie były. Chociaż i oni robią rzeczy, które jeżą włosy na głowie.

Jedzenie rewelacyjne. Najlepsze, z jakim miałam do czynienia do tej pory na salach szpitalnych.

I z plusów... to by było na tyle.
Przyszłam tam w poniedziałek. Przy przyjęciu ostrzegłam, że okres był mi się nie dość, że pośpieszył to jeszcze rozciągnął w czasie. Do tego trwał nadal. Pewnie ze stresu.
Co zrobili?
Nie, nie odesłali mnie do domu. Od poniedziałku kiblowałam w szpitalu, bo miałam okres.
Podobno inne pacjentki odsyłają, mnie zostawili.
Wkurw okropny. Nie wiedziałam, że miesiączka to taka wielka choroba, że aż trzeba mnie w szpitalu zamknąć.
W środę dziadostwo przeszło. Zapisali mnie na piątek na operację.
Nie szło mnie po prostu oddelegować na kolejny poniedziałek?
Nie, nie mają tam tłoku. Przez cały pobyt większość sal była w połowie pusta.
Nie ogarniam, ale dobra.

Czwartek. Rozmowa z anestezjologiem.
Zastrzegam, że paracetamol nigdy na mnie nie działał, a pyralginę nieco nadużywam, więc też średnio z jej skutecznością. Lekarka niby przyjęła to do wiadomości.
Proponuje cewnik dooponowy, którym to będą mi dawać przeciwbólki,
Z radości zamerdałam ogonem, bo to jest chyba najlepszy środek przeciwbólowy, jaki do tej pory wymyślono.

Pielęgniarki informują, że lepiej, aby w piątek nikt mnie nie odwiedzał, bo i tak będę spać.
Mężny potwierdza, że po operacji przez dwa dni nie kontaktował, tak go faszerowali przeciwbólowymi. Dlatego odwołuję wizytę i Mężnego, i Rodziców.

Ach. W poniedziałek zgłosiłam, że mam popsute łóżko (niby elektrycznie podnoszone oparcie).
Pielęgniarka wsadziła wtyczkę do kontaktu. Gdy nie zadziałało, stwierdziła, że musi się naładować.
Jak się domyślacie - nie naładowało się. Spałam na zepsutym łóżku aż do soboty. Ale do łóżka jeszcze wrócimy ;)

Piątek. Zawieźli mnie na salę, znieczulili... film się urwał.

Budzi mnie "Proszę przejść na drugie łóżko!".
Rozumiem, że swoje ważę, ale ten szok...
Wiecie, kładziesz się w pełni sprawny, teraz próbujesz się ruszyć i podbrzusze rozrywa ból. Ból nie do opisania słowami. Przeszłam jakoś. Zasnęłam na czas drogi.
Budzi mnie kolejne "Proszę przejść na drugie łóżko!".
Było jeszcze gorzej.
Kładę się, czekam na sen. Nie przychodzi.
Tylko kolejne fale bólu. Mamie piszę pamiętnego smsa o treści "Napierdala.".
Oddzwania, język mi się plącze. Ale mają z Tatuśkiem przyjechać.
Płaczę z bólu. Nikt nie reaguje.
Pierwszymi moimi słowami na sali było:
"Kurwa, ja pierdole, dacie mi w końcu coś przeciwbólowego?!".
Pielęgniarka w szoku, bo przecież leci! Paracetamol leci!
Cewnika dooponowego mi nie założyli, nie wiem, czemu. Nikt mi nie powiedział. Były inne ustalenia.
Po godzinie wycia na cały oddział przyjeżdżają rodzice. Mama opierdala pielęgniarki.
Dostaję kolejną kroplówkę...
Pyralginę.
Nic nie dało tłumaczenie, że to na mnie nie działa. Około czternastej (po czterech godzinach) ktoś wpada na pomysł, aby po tych wszystkich eksperymentach dać mi po prostu morfinę. Zasypiam od razu.

Rodziców próbują wygonić z oddziału. Bo ja mam spać, a oni mi nie pozwalają, rzekomo.
Nie ma tak łatwo, nie dali się.
Około siedemnastej kolejny atak. Nic już nie chcą dać, bo niby dostałam tak duże dawki, że mi wątroba może wysiąść.
Rzeczywiście, jak później sprawdziłam w karcie to było tam niemal wszystko - od paracetamolu, ibuprofenu, przez tramal, ketonal i inne dziwne rzeczy, których nazw nawet nie kojarzę.
Niby się starali, co?
Nie do końca. Jestem dość poinformowana w sprawie przeciwbólków. Już dawno lekarz powiedział mi, że przy chorej wątrobie tylko morfina jest w pełni bezpieczna, bo nie wymaga od wątroby filtracji czy przyswajania. Jest w formie od razu do wsiąknięcia.
Zlitowali się, dali morfinę.
Pielęgniarki buntują się.
Rodziców zastępuje Mężny. Pielęgniarka i jego próbuje wywalić z sali. Nie da się, przykro mi ;)

Przychodzi zmiana pielęgniarek. Nagle Mężny nikomu nie przeszkadza, siedzi u mnie jeszcze ponad dwie godziny od próby usunięcia go z sali ("bo już późno").
Jedna z pielęgniarek się lituje, pomaga mi się przebrać (cała byłam zlana potem po batalii z bólem).
Zasypiam. Jestem przypilnowana.
Na noc dają mi jakiś zastrzyk przeciwbólowy. Wszystko śmiga.

Rano budzi mnie salowa.
"Proszę wstać i siedzieć", po czym wychodzi z sali. Na chwiejnych nogach człapam na krzesło koło umywalki. Zmieniła mi pościel.
Kazała się umyć CHUSTECZKAMI NAWILŻANYMI.
Nikt nie pomógł.
Siadam z powrotem na łóżko. Rozwaliło się do końca, ja wpadłam w dziurę. Aż zawyłam z bólu.
Przenieśli mnie na drugie łóżko na sali, które cały czas było puste.
Znowu dają mi zastrzyk.
Znowu zasypiam.

Fajnie było, dopóki nie przyszła nocna zmiana. O dziewiętnastej wołam o coś przeciwbólowego.
Już jestem w miarę ruchoma i trzeźwa. Z zegarkiem w ręce czekam na reakcję.
Czterdzieści minut. I to był rekord!
Współlokatorce też liczyłam czas reakcji personelu - bywało i dwie godziny.

W niedzielę już nawet nie prosiłam o nic "ichnego".
Rozpuszczałam kodeinkę i piłam. Już nic mnie nie bolało. Pomyśleć, że wystarczyły dwie tabletki na dzień i z głowy...

Po operacji nikt mnie nie umył, raz mnie tylko przebrano. Sama musiałam polegać na sobie i swojej rodzinie. Współlokatorka tak samo.
Nikt nie powiedział "teraz można już pić" czy "teraz już można jeść". Sama musiałam pilnować godzin, dób od operacji i się dopytywać, co już mogę, a czego nie. Nikt nie poradził, jak używać pasa pooperacyjnego. Co mogę robić, czego nie.

W poniedziałek wyszłam. Dosłownie wyfrunęłam.
W domu jakoś łatwiej...

Podsumowanie?
Chyba zbędne.
Lekarze fajni. Anestezjolożka do dupy. Pielęgniarki pół na pół.
Salowa świetna, chociaż sama nie była w stanie ogarnąć ośmiu osób.
Tak, na oddziale było między pięcioma a dwunastoma zajętymi łóżkami. Trzy-cztery pielęgniarki na zmianie.
A my nie mogłyśmy się doprosić o przeciwbólki...
Ze współlokatorką wyłyśmy na zmianę. Płakałyśmy po nocach.
Gryzłyśmy poduszki.
A oni mieli to w dupie.

Zatem ostrzeżenie - na operację poszukajcie lepszego szpitala.
Do dzisiaj boli mnie i wątroba i żołądek po ich mieszankach lekowych.
Trzy tygodnie od operacji, a one jeszcze nie doszły do siebie...

Kurtyna.

PS. Jeśli ktoś ma ochotę pozwać mnie o zniesławienie - polecam. Mam świadków, że wszystko, co tu napisałam to najprawdziwsza prawda. A jeszcze może odszkodowanie za straty moralne dostanę ;)

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
SMS na numer 75 165 o treści: POMOC 6742
czyni mój świat lepszym :)

12 komentarzy:

  1. Najgorsza była niemoc, dziecko wyje z bólu a oni mają to w dupie. Chodziłam, prosiłam, błagałam płacząc ( sama przeszłam taką operację, więc wiem jak to boli) a pielęgniarki sobie siedziały i kombinowały jak się mnie pozbyć z dyżurki. Bardzo mnie ciekawi czy p premier po wypadku też musiała prosić o leki, zapytałam o to pielęgniarkę ale nie odpowiedziała mi. Minister zdrowia wielce się wymądrza a ludziom w szpitalach dzieje się coraz gorzej. Mam nadzieje, że więcej już nie będę w takiej ,,chorej" sytuacji...

    OdpowiedzUsuń
  2. Może walnij oficjalną skargą? Do wiadomości ordynatora, dyrektora szpitala, NFZ-tu i Rzecznika Praw Pacjenta?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mogłam się od Ciebie spodziewać takiej reakcji :D
      Normalnie jesteś aż słynna ze swojej papierologii skargowej :D
      Pomyślę nad tym ;)

      Usuń
  3. Lucynko, ja Ci pislam przed operacja, ze prawie "nic nie boli". Przepraszam, ze wprowadzilam Cie w blad (chialam cie pocieszyc). Opieralam sie na swoich przejsciach po operacji. Ja ^po^ operacji juz bylam pdlaczona po tzw. pompe z morfina (anestezjolog wczesniej mnie pouczyl co i jak bedzie po obudzeniu) Byla to taka Pompa z przyciskiem, sama sobie dozowalam morfine i bylo tak, ze jak nacisnelam na full to sie samo blokowalao. Po 24 g (najgorszych po operacji) przeszlam na paracetamol 1g co cztery godziny, pielegniarki caly czas sie dopytywaly czy dziala czy nie boli itp spisywaly wszystko (pewnie jakbym prosila to mialy cos jeszcze innego do zaoferowania, ale mi to wystarczalo)
    Obudzil mnie mily glos i glaskanie po rece ♥ Codziennie bylam myta rano i zmieniana posciel tez codziennie. Pojawil sie tez fizjoterapeuta czy cos w tym stylu, zeby mnie poinstruowac jak mam siadac na luzku/ kibel itp. zeby nie bolalo. Bol byl oczywiscie, ale do zniesienia.

    Przykro mi bardzo , ze przeszlas takie tortury w tym szpitalu. to bardzo nieprofesjonalne i nieludzkie takie podejcie do pacjeta, masz calkowita racjie i prawo zeby to opublikowac i dziekuje Ci za to ;)
    Mi tez trafila sie fake pielegniazka (na szczescie tylko jedna). Pamietam jak przyszla do mnie na Wkurwie w nocy bo chcialam siku, a juz bylam odlaczona od cewnika. Nachylila sie wtedy nade mna i powiedziala "smierdzacym nikotynowym oddechem", ze to przez takie wlasnie osoby jak ja maja uciazenia w pracy i zaczela mnie nerwowo szarpac. Poczulam sie wtedy jak kupa gowna :((oczywiscie jak juz sie poczulam lepiej to to zglosilam. Pewnie "ona" myslala, ze jak jestem na haju brzeciwbolowtym to nie kontaktuje albo cos :p

    Mysle sobie tak, ze przewaznie w szpitalach opinie Lekarzy i malutka garsteczke dobrych pielegniarek RUJNUJE OGROM pospolitych "suk" niby to pielegniark kompletnie bez powolania, ktore to nalezaloby wywalic na zbity pysk i przyjac jakies zwykle fajne babki z zasilkowego to by to calkiem inaczej wygladalo;)
    Za duzo jest tego dziadostwa w postaci niedouczonych "pielegniarek", ktore maja sie za bog wie co, a na zachodzie, za takie partactwo i olewniczosc w stosunku do pacjeta, dostaly by po prostu kopa w dupe !!!! i tyle...

    przepraszam za wulgaryzm, ale ineczej sie nie da :/
    Zdrowiej kochana i oby juz nie bolalo :***
    Troll

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. <3
      Nikt się nie spodziewał, że tam będzie taki syf. No trudno :)

      Buziam mocnooo!

      Usuń
  4. wow, dobrze zrobilas piszac o tym. strasznie mi przykro , ze musialas przejsc przez takie gowno :(. ja sama mam doswiadczenia tylko poporodowe ze szpitalami. i roznie to bylo. raz lepiej , raz gorzej. bylam w polskim szpitalu i we wloskim i powiem ci , ze jest podobnie . jak trafisz dobrze to jest ok, a jak trafisz na jakies zolzy to ....
    zycze ci abys jak najszybciej doszla do siebie i aby nie bylo powiklan.
    pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  5. We wszystkich szpitalach jest tak samo, nawet w prywatnych... wszystko to tak naprawdę kwestia ludzi...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prosze nie pisac bzdur, nie we wszystkich szpilach jest tak samo (to co bylo u Lucynki to wola o pomste do nieba) zreszta sa organizowne rankinkgi na najlepsze szpitale w PL.
      http://www.rankingszpitali.com.pl/strona-glowna/dziesiec-najlepszych-szpitali-pod-wzgledem-jakosci-opieki-medycznej/

      Bardzo dobrze ze, ludzie/pacjenci opisuja jak przebiegal pobyt "szczegolnie pooperacyny" w danym szpitalu, tak wlasnie powinno byc i nalezy wrecz zglaszac takie uchybienia ! chociazby dlatego, zeby szpital mogl zwerifikowac i poprawic te kondycje by nastepny pacjent nie musial przechodzic to samo i mogl byc leczony z godnoscia :)

      Skwitownie/ zbanalizowanie sprawy do stwierdzenia "We wszystkich szpitalach jest tak samo, nawet w prywatnych.." jest w jakims stopniu szkodzeniem /godzeniem sie z tym procederem. (jak dla mnie)
      Co do stwierdzenia, iz to kwestia ludzi... to owszem prawda, ale trzeba zaczac od tego czy to sa faktycznie ludzie ?? czy po prostu zwykla "sucz", zatrudniona na stale ? ktora nalezaloby niezwlocznie wywalic na bruk oraz zastapic profesjonalnymi pracownikami, ktorzy pewnie sa i czekaja w kolejce na zatrudnienie.(to moje zdanie)
      Troll

      Usuń
    2. Również nie zgodzę się z tym, że we wszystkich szpitalach tak jest. Ja, po analogicznej operacji w szpitalu MSW w Łodzi nie miałam nawet chwili takiej sytuacji. Zaraz po operacji zostałam tak zaopatrzona w leki przeciwbólowe, że jedynym moim zmartwieniem było to że nie miałam pewności co jest jawą, a co snem. Także można.
      Przykro mi, że takie sytuacje mają miejsce. Zawsze w takich złych momentach winny jest człowiek. A podobno istota rozumna, wykształcona i zdolna do empatii - a przynajmniej powinna być w tych zawodach.

      Usuń
    3. Sama też się nie zgadzam, że wszędzie jest tak samo!
      W Katowickim Centrum Onkologii stanęliby na głowie, żeby nic nie bolało...

      Usuń
  6. Aż trudno uwierzyć w to, że pielęgniarki mogą być tak pozbawione jakiejkolwiek empatii. Mogłyby chociaż wykonywać swoją pracę jak należy :/ . Tym bardziej mi przykro, bo ja, jako położna, nigdy bym nie dopuściła do sytuacji żeby moja pacjentka przeszła przez to co Ty Lucynko.
    Pozdrawiam Czarna :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie samą to zaskoczyło :(
      Nie z jednego talerza w szpitalach jadłam, ale tam to była dosłownie APOKALIPSA!
      Nigdzie się nie spotkałam z takim olewactwem wobec pacjentów...

      Usuń

Wysoce prawdopodobne, że nie opublikuję komentarzy, które:
- obrażają autorkę bądź czytelników bloga,
- zawierają tylko link,
- mają charakter religijny i nawołują do "nawrócenia",
- nakłaniają do alternatywnych metod leczenia.

Oczywiście od powyższej reguły są wyjątki!
Akceptujmy i darzmy tolerancją siebie nawzajem :)