sobota, 18 października 2014

Nocne mrowiska, czyli mrówki drążące dziury tam, gdzie nie powinny.

No to jestem po kolejnej chemii, rozpoczęłam trzeci z ośmiu planowanych trzytygodniowych cykli. Jak się czuję? Uh, nieco skołowana. Ale na szczęście niemal nic nie boli, tylko świat nieco tancuje przed oczkami. Taki stan jak po trzecim drinku. Albo czwartym piwie. Nie lubię nie nadążać za własnymi myślami... to takie upokarzające.



W chorowaniu na raka jest wiele upokarzających i/lub wkurzających rzeczy.

Lekarze, którzy chcą człowieka przemaglować w każdą stronę. Nie liczę już, ile razy mnie rozbierano, oglądano, przeglądano jak konia na wystawie... albo na końskim targu. Pozbawiają człowieka złudzeń intymności, prywatności, zdzierają resztki dumy i człowieczeństwa. Tak, wiem, to konieczne. Ale mogłoby się odbywać w nieco inny sposób niż w polskich szpitalach...

Znachorzy, którzy raka znają tylko z książek i filmów. Nie wiem, jak ktoś może liczyć na to, że dobrowolnie zrezygnuję z leczenia, które DAJE EFEKTY dla jakiś bałwochwalczych tańców w blasku księżyca. Czy cokolwiek. No dobra, sama kiedyś byłam nieco nawiedzona Sekretami, Czegośtam Podświadomości i takie tam. Ale, wierzcie mi, to wszystko zamienia się w stek bzdur, gdy walczysz o swoje życie. Osobiście chyba wolałabym paść w kościele na kolana i modlić się zacięcie (jestem totalną antykatolicko-antychrześcijańską ateistką), niż zrezygnować z chemii i leków. Wiecie dlaczego? Bo poznałam osobiście osobę, która twierdzi, że to bóg ją wyleczył. A nie poznałam nikogo, kto by się pozbył aliena ziółkami i medytacją.
Dalej jestem pod wpływem nurtu "prawo przyciągania", ale podchodzę już do niego z większą rezerwą. Bo nigdy się o raka nie prosiłam. Wierzę tylko, że moja choroba jest jedynie drogą. A cel jest tym, co sama sobie wymarzyłam. Staram się w to wierzyć jak tylko potrafię.
Ale z natury jestem raczej niedowiarkiem. Wada genetyczna.

Upokarzający jest ZUS (który znowu się odezwał, hehe... wspominałam, że tęsknię za druczkami, czyż nie?). Wypłacają chorym śmieszne pieniądze (spróbuj za to wyżyć, człowieku, no spróbuj), a trzeba się naprosić jak o milion w lotku. Nawet nie wiecie, jak marzę o tym, aby jakoś zdobyć nieco wolnej gotówki. Żeby spokojnie starczało na cały miesiąc. I żebym nie musiała mieć wyrzutów sumienia, że znowu na leki poszło za dużo kasy. Albo na moje wieczne zachcianki. Prawdę powiedziawszy połowę wolnego czasu spędzam na próbach rozmnożenia moich świadczeń zdrowotnych do poziomu mojej dawnej wypłaty. To było ponad dwa razy więcej kasy. I już się boję, bo we wrześniu wylądowałam w szpitalu i znowu mi obetną śmieciowe wypłaty. Na szczęście są osoby, Rodziciele moi kochani, którzy nie szczypią się i kasą rzucają, gdy jest pilna potrzeba. Ale... ale nie o to mi chodziło, gdy wyprowadzałam się w kwietniu z domu. Chciałam być samodzielna. Wreszcie. Dorosła. A w maju zaczął się cyrk z rakiem. I marzenia o samodzielności poszły sobie na zieloną trawkę...

Są znajomi, których tak na prawdę nie ma. I wiem, że to nie ich wina, że ich nie ma. Po prostu choroba zmienia. Nie bawi mnie już imprezowanie, latanie po sklepach, malowanie paznokci czy makijaże (z zawodu jestem wizażystką i BHPowcem, w ramach ścisłości). To wszystko blednie jakoś przy wizji choroby. Brzmi górnolotnie, wiem, ale taka jest prawda. Alien kompletnie przewartościował moje życie. Zawsze chciałam mieć męża, dzieci, to normalne, każda dziewczyna tego chce. Ale dla mnie był to plan drugo, a nawet trzecioplanowy. A teraz... teraz wiem, że może braknąć mi czasu. Tak, wiem, wszyscy teraz odezwą się chórem, że dam radę, że wygram. Chcę w to wierzyć i staram się jak mogę, ale normalnym jest, że pojawiają się chwile zwątpienia. Gdy dowiadujesz się o kolejnych przerzutach. Gdy wszystko boli. Gdy w sumie... w sumie nie możesz zrobić nic, poza leżeniem w łóżku i gapieniem się na sufit. Bo nawet spać nie możesz.

No i najgorsze. Wkurzająca jestem ja.
Wiem, że choroba nie jest moją winą. Ale ciągle mam wyrzuty sumienia, że wszystko się psuje tylko przeze mnie i moje wredne alieny w różnych częściach ciała. Żałuję połowy rzeczy, które się działy i miliona rzeczy, których nie zrobiłam. Ciągle mam jakieś chore wahania nastroju, nie nadążam sama za sobą. Potrafię w sekundę przejść ze skrajnej euforii do stanu granicznej depresji. Nie nadążam za wszystkim. Chociaż wokół mnie nie dzieje się nic. Za to w głowie... W głowie, moi Mili, to ja mam istne mrowisko.

A jest jeszcze tyle rzeczy, które chcę... chciałam... zrobię?

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
SMS na numer 75 165 o treści: POMOC 6742
czyni mój świat lepszym :)

8 komentarzy:

  1. :( nie mogę sobie nawet wyobrazić przez co przechodzisz, ale trzymam kciuki za to, żebyś wygrała tę walkę i zrobiła te wszystkie piękne rzeczy o których marzysz ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No kto ma wygrać, jak nie ja? Kolejny konkurs, jak w szkole... ;) Pozdrowionka :)))

      Usuń
  2. Luuuucyyyy właśnie mam nockę i przeczytałam wszystkie posty! Odechciało mi się spać tak wspaniałe się to czyta mimo że tematyka nie ciekawa (jakby nie było) ;-) pisz pisz pisz! Właśnie zostałam wierna fanka twojego bloga i cieszę się że twoje poczucie humoru nie zostało zezarte przez chemię ;-) buzka kochana ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi, że miło umiliłam Ci małomiłą noc ;D Tulam!

      Usuń
  3. O co chodzi z tym prawem przyciągania? Czytałam ostatnio kawałek książki "Śmiertelność" Hitchens Ch. nie wiem czy Ci się spodoba, ale możesz spróbować przeczytać. Takie przemyślenia autora w związku z alienem jakiego miał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, nie mam ochoty czytać nic o alienach, moje mi zupełnie wystarczą... ;) Prawo przyciągania to taka współczesna doktryna pseudofilozoficzna twierdząca, że jak się czegoś bardzo chce to się to dostaje. Tak w dużym skrócie ;) Pozdrawiam cieplutko ;*

      Usuń
  4. Nie dziwię się, że masz chwile zwątpienia... Chciałabym wyciągnąć dla siebie jakąś lekcję z tego co piszesz, ale niestety wiem, że jutro wstanę, pójdę do pracy i zamiast potem zrobić coś sensownego, coś co planowałam od dawna i wielokrotnie odkładałam, to wrócę do domu i będę tracić czas przy kompie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pocieszę Cię... ja od pół roku siedzę w domu i też nic nie robię, i tracę czas i dobrze mi z tym :D Grunt, żeby być szczęśliwym, nic na siłę ;P

      Usuń

Wysoce prawdopodobne, że nie opublikuję komentarzy, które:
- obrażają autorkę bądź czytelników bloga,
- zawierają tylko link,
- mają charakter religijny i nawołują do "nawrócenia",
- nakłaniają do alternatywnych metod leczenia.

Oczywiście od powyższej reguły są wyjątki!
Akceptujmy i darzmy tolerancją siebie nawzajem :)