wtorek, 22 sierpnia 2017

Wstać i żyć - nie takie proste.

Wiem, że zagląda tu mnóstwo osób chorych na wszelakie paskudztwa. Zdaję sobie też sprawę z tego, jak cierpi psychika, gdy jest się przez kilka(naście) miesięcy przykutym do łóżka.
Opieka medyczna umywa ręce w momencie, gdy przestają leczyć ciało. Możesz latać do psychologa, ale... gdy jest z Tobą źle to zwyczajnie Ci się nie chce. Albo nie masz siły.

Kilka miesięcy spędziłam w stadium półroślinnym.
Spałam, wstawałam, przenosiłam się na rozkładany fotel w dużym pokoju i... spałam dalej.
Podobało mi się to? Nie, absolutnie. Ale nie miałam najmniejszej motywacji do zrobienia czegokolwiek.
Moim wybawieniem okazał się... notes i długopis.
Jak dziś pamiętam pierwszą listę zadań, którą w nim napisałam:
- wstać
- złożyć fotel
- zjeść śniadanie na siedząco
- zadzwonić do Mamy
- zadzwonić do Krzysia.

Dzień później do listy dorzuciłam:
- obejrzeć Shreka.

Kolejny dzień później:
- przeczytać "Małego Księcia".

Po jakimś tygodniu napisałam: "Założyć bloga".

Z dnia na dzień dorzucałam sobie zadań. Nie były ambitne. Były wręcz banalne, ale dzięki temu kładłam się wieczorem do łóżka z myślą, że zrobiłam wszystko, co chciałam.


Od tamtej pory ja i notesik jesteśmy nierozłączni. Nastał już bodajże szósty zastępca pierwszego notatnika, a ja powoli wracam do żywych. Bardzo żywych.

Z czasem zaczęłam rysować tabelki na miesiąc i tydzień, żebym mogła cokolwiek zaplanować. Pojawiły się całe projekty, plany diety i treningów.

Dopiero później, dużo później, dowiedziałam się, że taki system nazywa się Bullet Journal (klik!).
No i bujam się z nim już z trzy lata. Jest moim przyjacielem. Leczy moją wodę w mózgu, powoli zamieniając ją na olej.
Zapisuję wszystko, co wydaje mi się ważne, żeby już o niczym nie zapominać.
Bo powiem Wam, że po chemii to ja czasami nawet zapominałam, jaki mamy nie tylko dzień tygodnia, ale nawet miesiąc czy rok!
Teraz zapisuję, co jem, co piję, ile ćwiczę, do kogo mam się odezwać, kiedy opłacić rachunki, co w domu wymaga zrobienia, kto u mnie coś zamówił, wszelakie terminy. System ciągle doskonalę.
90% notek powstało najpierw w moim plannerku.

Jak wspiszecie w Googlach "bullet journal" to wyskoczą Wam zdjęcia pięknie prowadzonych, kolorowych notatników, gdzie wszystko ma swoją tabelkę, rubryczkę, obrazek.
Mój wygląda raczej jak brudnopis, jest czarno-niebieski, czasami pojawi się w nim jakaś zagubiona naklejka. Ale działa. I o to w tym chodzi :)

Najładniejsza z moich tabelek:


 A to aktualny tracker diety: na fioletowo zaznaczone godziny snu, pionowymi czarnymi kreskami zaznaczam posiłki, wpisuję też ilość wypitej kawy i wody, zjedzone kcal i spalone kcal. Taka tabelka pomaga mi trzymać się w ryzach ;)


Zwykle po prostu piszę, bazgrolę. Raz-dwa razy na tydzień biorę zakreślacz i zaznaczam rzeczy, które rzeczywiście są ważne.

Polecam taki planer z całego serca. Dlaczego?
Bo na pewno masz w domu narzędzia, których potrzebujesz: kawałek kartki i coś do pisania.
Fizycznie potrzebujesz tylko tych dwóch rzeczy, aby wrócić do normalności.
Cała reszta zależy od Ciebie.
Notatnik jest Twoją wędką - co z nią zrobisz, zależy tylko od Ciebie :)


1 komentarz:

  1. Dobry pomysl, tylko ja sie obawiam,ze zrobilabym liste a potem bym sie stresowala,ze nie wykonam,albo ze nie wykonalam ilus czynnosci, bo czasem mam blokade,ze wiem,ze trzeba zrobic a nie robie :/ :D Ale chyba sprobuje metoda malych kroczkow. A dane z diety wrzucam do Excela, robi mi wykres z prognoza na przyszlosc :D

    OdpowiedzUsuń

Wysoce prawdopodobne, że nie opublikuję komentarzy, które:
- obrażają autorkę bądź czytelników bloga,
- zawierają tylko link,
- mają charakter religijny i nawołują do "nawrócenia",
- nakłaniają do alternatywnych metod leczenia.

Oczywiście od powyższej reguły są wyjątki!
Akceptujmy i darzmy tolerancją siebie nawzajem :)