Ha! Odzyskałam telefon, muahahaha!
Tak, wróciłam. I znowu będę Was zadręczać swoją nachalną obecnością. I gnębić Was będę, napastować, wkradać się do Waszych oczu każdym jednym środkiem internetowego przekazu..! ;)
No. Tak poza tym to jakiś tydzień temu (z okładem) zawitałam na Raciborskiej, w sensie - u onkologa.
Igówno niczego ciekawego się nie dowiedziałam. Tomografia w połowie maja (z premedytacją tak późno). I w sumie póki nic się natarczywego dziać nie będzie to mam spokój.
Chyba czasdzieci robić trochę poużywać życia :D
Marzy mi się jakaś wyprawa w dzikie ostępy. Problem w tym, że pada.
I pada.
I jak nie pada to piździ.
Jak nie pada i nie piździ to:
a) Mężny pracuje,
b) budżet nie przewiduje zmian, gdyż zaistnienie zmian gwarantuje upadłość majątkową ;)
A tak chociaż weekend nad jakimś bajorkiem, albo w lesie, albo w górach.
Albo w lesie nad bajorkiem i w górach.
Pogapić się. Pooddychać. Zapomnieć się.
Zatańczyć nagolasa bosaka na trawie. Zawyć do księżyca. Poparzyć się pieczonym ziemniaczkiem.
Czujecie ten klimat?
Normalnie dżaźni mnie już siedzenie w domu.
Brzuszek niemal zagojony, czasem tylko plunie lekko krwią (wszo pod kontrolą). No i boli, gdy pada.
A pada.
Gdy pizga to też boli.
A że pada i pizga to chodzępodkurwiona podminowana.
Bo to nie jest ten rodzaj bólu, co painkillerek dobije.
Tutaj tylko termofor, likier czekoladowy (lub adwokat ;)) i książka pomaga. Czyli akcja "odciągamy uwagę, bo zaraz odbędzie się harakiri".
O wizycie na Raciborskiej nie pisałam z jeszcze jednego względu.
Na skierowanie na TK czekałam pięć godzin.
PIĘĆ.
Wraz z dojazdem daje to godzin siedem.
Siedem godzin siedzenia z rozpłatanym bebechem.
Nawet Onkolożka przyjęła mnie przed godzinami przyjęć, cobym mogła do domku sobie pojechać... Ale, niestety, Siła Wyższa (czyt. Ordynator) zawsze ma czas. A raczej nigdy go nie ma. A to on wypisuje skierowania.
Okey, rozumiem. Taka służba zdrowia (czy tam opieka medyczna, zwał jak zwał), przywykłam.
Ale wytłumaczcie to bebeszkowi.
Znacie bebeszkowy język? Ja nie. I dlatego bolał. Jak diabli.
Nie obyło się bez łez.
Ale bebeszek był twardy i nieugięty. System również.
Znajdź tu kompromis.
(Kompromis miał na imię Pyralgina. Wystąpił razy trzy. A i tak było kiepsko.)
Przetrawiłam tę wizytę. I patrzcie!
Nawet udało mi się opisać ją bez przekleństw :)
Dobra dobra, kończę. Oczka mi się już mrużą... ;)
Dobranoc! <3
Tak, wróciłam. I znowu będę Was zadręczać swoją nachalną obecnością. I gnębić Was będę, napastować, wkradać się do Waszych oczu każdym jednym środkiem internetowego przekazu..! ;)
No. Tak poza tym to jakiś tydzień temu (z okładem) zawitałam na Raciborskiej, w sensie - u onkologa.
I
Chyba czas
Marzy mi się jakaś wyprawa w dzikie ostępy. Problem w tym, że pada.
I pada.
I jak nie pada to piździ.
Jak nie pada i nie piździ to:
a) Mężny pracuje,
b) budżet nie przewiduje zmian, gdyż zaistnienie zmian gwarantuje upadłość majątkową ;)
A tak chociaż weekend nad jakimś bajorkiem, albo w lesie, albo w górach.
Albo w lesie nad bajorkiem i w górach.
Pogapić się. Pooddychać. Zapomnieć się.
Zatańczyć na
Czujecie ten klimat?
Normalnie dżaźni mnie już siedzenie w domu.
Brzuszek niemal zagojony, czasem tylko plunie lekko krwią (wszo pod kontrolą). No i boli, gdy pada.
A pada.
Gdy pizga to też boli.
A że pada i pizga to chodzę
Bo to nie jest ten rodzaj bólu, co painkillerek dobije.
Tutaj tylko termofor, likier czekoladowy (lub adwokat ;)) i książka pomaga. Czyli akcja "odciągamy uwagę, bo zaraz odbędzie się harakiri".
O wizycie na Raciborskiej nie pisałam z jeszcze jednego względu.
Na skierowanie na TK czekałam pięć godzin.
PIĘĆ.
Wraz z dojazdem daje to godzin siedem.
Siedem godzin siedzenia z rozpłatanym bebechem.
Nawet Onkolożka przyjęła mnie przed godzinami przyjęć, cobym mogła do domku sobie pojechać... Ale, niestety, Siła Wyższa (czyt. Ordynator) zawsze ma czas. A raczej nigdy go nie ma. A to on wypisuje skierowania.
Okey, rozumiem. Taka służba zdrowia (czy tam opieka medyczna, zwał jak zwał), przywykłam.
Ale wytłumaczcie to bebeszkowi.
Znacie bebeszkowy język? Ja nie. I dlatego bolał. Jak diabli.
Nie obyło się bez łez.
Ale bebeszek był twardy i nieugięty. System również.
Znajdź tu kompromis.
(Kompromis miał na imię Pyralgina. Wystąpił razy trzy. A i tak było kiepsko.)
Przetrawiłam tę wizytę. I patrzcie!
Nawet udało mi się opisać ją bez przekleństw :)
Dobra dobra, kończę. Oczka mi się już mrużą... ;)
Dobranoc! <3
posted from Bloggeroid
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
SMS na numer 75 165 o treści: POMOC 6742
czyni mój świat lepszym :)
czyni mój świat lepszym :)
No nareszcie :)) Już się zastanawiałam gdzie Cię na tak długo wywiało :P
OdpowiedzUsuńBiedny ten Twój brzusio, narażony na beznadziejny system, w którym najmniej ważnym ogniwkiem wydaje się być pacjent :-O
Mam nadzieję, że nieprędko będziesz musiała zaszczycić swoją i brzusia obecnością ,ten wątpliwie przyjazny chorym ,przybytek . Padać chyba niedługo przestanie. podobno nadchodzą ciepłe i słoneczne dni; przynajmniej u mnie- będzie trzeba przekażę dalej do Ciebie. Póki co gorąco pozdrawiam :)
Nadal pada i do tego pizga wiatrem :( Flaki się wywracają na myśl op tej pogodzie. Dobra wiadomość jest taka, że trawa rośnie, a to koniki lubią najbardziej, one są z pewnością zadowolone. Mimo, że mają stały dostęp do boksów, nigdy nie schodzą z padoków na czas deszczu. Stoją, śpią i mokną :) Musi ostro lać, żeby szukały schronienia, a i tak wtedy tylko łby chowają pod dach, a zadziska zostawiają na deszczu.
OdpowiedzUsuńA Ty jak się masz? Nie stoisz mam nadzieję na deszczu? ;)
Pozdrawiamy Cię! :)
Ja bardzo lubię deszcz, tyle że on generuje przeziębienia :D
UsuńDawno temu (czyli jakieś 4 lata ;)) codziennie biegałam lub intensywnie spacerowałam. I najbardziej lubiłam robić to w deszczu - cisza na ulicach, pustki... Genialna sprawa :)
Ale fakt faktem - mogłoby być troszkę cieplej ;p
Koniki <3
Tulam :* :)
Strasznie fajne masz te rysuneczki :*
OdpowiedzUsuńHehe, żywa reklama Bitmoji ;D
UsuńJa też już tęskniłam za twoimi wpisami :-) Pozdrawiam, Aga
OdpowiedzUsuń