czwartek, 5 stycznia 2017

jak nie ja

Szykuje się najbardziej osobisty wpis w dziejach bloga. Doceńcie i bądźcie delikatni w ferowaniu wyroków.

Czasami mam wrażenie, że jestem już tak dobra w udawaniu, że sama nie wiem, co tak naprawdę czuję.

Momentami łapię się na chwilach zupełnego załamania. Mentalnie daję sobie po pysku, prostuję się i gnam dalej.
Jednak przy tym wszystkim mam wrażenie, że całe plany, nadzieje, cała codzienna rutyna i marzenia, wzięły w łeb.

I cóż mi po Reksiku w domu, skoro niebawem będzie musiał wrócić do Rodziców?
I na co było kombinowanie odnośnie własnej działalności?
I po kiego diobła zaplanowaliśmy urządzenie pokoju dla dziecka?

No i znowu daję sobie po facjacie.
Nic jeszcze nie jest przesądzone, nie wiadomo, jak się skończy historia z jebanym jajnikiem.

Ale i tak odpływam myślami w kierunku moich włosów, tak cudownych!
Ledwie parę dni temu Mężny powiedział, że brakowało Mu moich długich kłaków...

Włosy odrosną, owszem. Za kolejny rok. Albo półtora.
Dożyję?

Znowu plaskacz przez pysk.

Jeść. Trzymać się diety. Nie zapominać się. Ogarnąć chatę.
I po co..?

Napominam sama siebie.
Nie mogę wpaść znów w tą otchłań, którą dogłębnie zwiedziłam dwa lata temu.
Nie mogę sobie pozwolić na załamanie.

Nie brzmi to jak ja, co?
Sama nie poznaję.
I pewnie jutro będzie lepiej.

Jestem twarda, owszem. Przez 99% czasu pilnuję swoich myśli i zachowań, byle tylko nie wybiegać zbyt naprzód.
Ale ten 1%... On mnie martwi. Przeraża.
Boję się go.
Bo nie wiem, co mi w owym procencie, w tych niespełna piętnastu minutach dziennie, wpadnie do łba.


No i swoją drogą - łeb mnie boli. Coś jakbym zaryła intensywnie kantem w lewą stroną głowy.
Tylko, że nic takiego nie pamiętam.
A boli!

No nic.
Plan na najbliższy czas to pozbyć się zapasu alkoholu.
Likierki, wina, naleweczki.
I nie zamierzam ich wylewać.
Szykują się kolejne dwa lata abstynencji - trzeba to uczcić (minutą ciszy chyba o.O).

Kurwa, zróbcie coś!
Niech wróci Lycyniasta sprzed dwudziestu czterech godzin!

Wróci. Jak wytrzeźwieje.
(To była metafora. Chociaż może nie do końca... ;))

posted from Bloggeroid

14 komentarzy:

  1. Ja to się bardziej martwię jak zgrywasz takiego dzielniaka, normalnie ludzie nie sa tacy, człowiek ryczy, wkurwia sie, bije pięścią w ściany

    dlatego odetchnęłam jak przeczytałam ten wpis
    i maleńkimi kroczkami do przodu
    nie wybiegamy za bardzo w przyszłośc, a może ktoś bombe zrzuci i co??

    i nie bij facjaty, bo choc ona musi ładnie wyglądać, przy łysiźnie to podstawa:))

    :**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, to jest taki myk, że przez ostatni rok nie czułam już strachu. Był albo pełen entuzjazm, albo mega wkurw. Nic pomiędzy.
      Pewnie dlatego teraz mi tak ciężko się ogarnąć, za dużo emocji innych, niż przywyklam ;)

      Buzia :*

      Usuń
    2. Myślę tak jak Ryba:)
      "dzielniaka" kładę na karb Twojego młodego wieku.Musisz mieć świadomość swojej choroby,żeby móc z nią walczyć.Inaczej się nie da:)Bądźmy dobrej myśli,skup się na tym,co teraz,bo co będzie za rok czy dwa - nikt z nas nie wie.
      ściskam Cię bardzo serdecznie
      Ania

      Usuń
  2. Masz prawo do chwil słabości. Nie jesteś robotem. Oczywistym jest, że masz w sobie lęki, obawy, poczucie niesprawiedliwości... Nie ma w tym nic dziwnego! Jesteś bardzo dzielna, dajesz świetnie radę ale nie bądź w tym wszystkim dla siebie zbyt surowa. Powinnaś sobie czasem pozwolić na słabszy dzień, na płacz, wkurwienie, narzekanie, przelanie tego, choćby tutaj. To pomaga, oczyszcza umysł i pozwala znów spojrzeć optymistyczniej na wiele spraw. Tłumienie emocji nie jest dobre.
    Pozdrawiam Cię ciepło! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Lucynko, a moze jakies happy pils by ci pomogly? Sa doktory od tego. Sciskam. J.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciebie w ryzach trzyma wkurw albo maska zadowolenia,której sama sobie nie pozwalasz zdejmować. To jest chyba lepsze niż ciągły dół. Ja jestem w takim ciągłym dole. Wydawałoby się że stając oko w oko ze swoją tragedią przeżyje się ją przeboleje żeby iść dalej bez tej tragedii w podświadomości, ale to nie działa - nie ma końca rozpamiętywania rozdrapywania ran. Ratuje przed tą rozpaczą właśnie wkurw. Po sobie widzę że na dół można sobie pozwolić od czasu do czasu - jako taki wentyl bezpieczeństwa, chwilowa totalna niemoc. Więcej musi być wkurwu ,bo on pomaga w ogóle jakoś funkcjonować. Pozdrawiam i bardzo dziękuję za szczerość tego wpisu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Od trzech miesięcy bujam się po onkologach z 5 krotnie podwyższonym markerem i nieokreslonymi zmianami w badaniach obrazowych. Także od 3 miesięcy czytam fora onkologiczne i przegladam blogi. Przy Twoim zostałam na dłużej. Bo Twój nieustępliwy hedonizm działa kojąco na mnie. Ale zgadzam się z Rybeńką - nie jest dobrze być w 100% dzielniakiem. Dlatego odreaguj, pocierp, poużalaj się. A jutro powoli się odbudujesz. A że dziś jest dziś to przytulam cię bardzo bardzo mocno :*
    ewa

    OdpowiedzUsuń
  6. Lucynko jastes MEGA dzielna z tym z czym sie teraz zmagasz. Masz nieslychanie silny charakter co juz nie raz moglam przeczytac u ciebie na blogu, teraz spotakl Cie naprawde ciezki moment/ zmiany i pozwol sobie na chwile slabosci i daj temu upust. Czeka Cie chemia, to tak jakby cofnac sie do punktu wyjacia, nie jest to proste :/ Pamietaj prosze, ze jestesmu tu po to zeby Ciebie wspierac :) Sciskam mocno, mocna i trzymam kciuki aby ten ciezki "psychiczny" stan ustapil jak najszybciej, ale nic na sile ! ♥ troll :***

    OdpowiedzUsuń
  7. Lucynko- ja bym jednak nie zaczynala od chemii, a wyrznela tego dziada z jajnika! potem ewentualnie ta trucizna... Moja Mama poltora roku temu miała takiego 15 cm gościa na jajniku i zazadala wycięcia, potem przeszla jeden cykl chemii i .. na razie dziekowac Niebu zyje.... JEdnak podstawa to usuniecie aliena, nawet niezłośliwego, przynajmniej w tej lokalizacji. Sprobuj ponegocjować !!! Co do dola- nie da się ciągle trzymać fasonu przed samą sobą, to jest szkodliwe dla ducha- czasem trzeba się wyżyć , wypłakać- obojętnie, jakiego rodzaju problem człowieka zzera.Trzeba pozwolić sobie na chwilę słabości, to działa jak terapia i jest niezbędne, zatem nie wstydź się tego, że takie chwile Cie dopadają.Absolutnie się nie wstydź! Mocno Cie przytulam i mogę Cie pocieszyć w dziwny sposób, o ile to w ogole może być pocieszeniem - Ty chociaż mogłaś marzyć o dziecku, ja nawet nie mogę- jestem bezpłodna i cały czas usiłuję się pogodzić z ta ułomnością, wiedząc, ze nigdy nie urządzę pokoju dla dziecka, nawet adoptowanego, gdyż już jestem za stara na adopcje....

    OdpowiedzUsuń
  8. Lycynko a czy nie ma opcji leczenia za granicą ? może tam by bardziej Ci pomogli ?
    Jak coś ja się chętnie dorzucę do zbiórki bardzo chciałabym Ci pomóc na miarę możliwości i wiem ze nie jestem odosobniona
    ściskam mocno

    OdpowiedzUsuń
  9. A może da się poszukać leczenia przez Oncompass? Czytałam o nim na stronie Zwrotnik Raka
    ewa

    OdpowiedzUsuń
  10. A ja się nie wypowiadam, bo nie mam zielonego pojęcia, jak się zachowam w ciężkiej chorobie. Po prostu Cię wirtualnie przytulam i czekam na mydełka, w kolorze szarym.

    OdpowiedzUsuń
  11. Dorzucam malutką cegiełkę, żeby pier... raka w cokolwiek. Lucy, kto jeśli nie Ty... nie znam innych kandydatów/tek. Popraw koronę i do przodu.
    Zegarynka

    OdpowiedzUsuń
  12. Lucy,żebym tylko mogła cokolwiek zrobić,żeby wróciła Lucynka sprzed dwudziestu czterech godzin...
    żeby tylko od nas zależało, to mogłabyś już dawno o gadzie zapomnieć. Niestety, nikt z nas tej mocy nie ma- mogę tylko otulić ten 1% Ciebie, mogę (jeśli nie masz nic przeciwko) otoczyć go serdeczną myślą i modlitwą.
    Dziewczyny już wszystko napisały, ja dodam, że podziwiam Twoje pozostałe 99% i wierzę,że to dzięki nim poradzisz sobie z bejanym alienem :P

    OdpowiedzUsuń

Wysoce prawdopodobne, że nie opublikuję komentarzy, które:
- obrażają autorkę bądź czytelników bloga,
- zawierają tylko link,
- mają charakter religijny i nawołują do "nawrócenia",
- nakłaniają do alternatywnych metod leczenia.

Oczywiście od powyższej reguły są wyjątki!
Akceptujmy i darzmy tolerancją siebie nawzajem :)