Pokazywanie postów oznaczonych etykietą błędy systemowe. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą błędy systemowe. Pokaż wszystkie posty

piątek, 9 lutego 2018

Alien: dogrywka?

Pierwszego lutego byłam na kontroli u onkologa. Wizyta trwała trzy minuty (po zaokrągleniu, w górę). Dostałam skierowanie na TK.

Terminy na tomografię w Katowickim Centrum Onkologii są długaśne. Do tego sam proces jest skomplikowany:
pierwszego dnia przyjeżdżasz, masz tomografię klatki,
siódmego dnia powtórka - przyjeżdżasz, cztery godziny pijesz kontrast (który jest obrzydliwy i chce się od niego rzygać), masz TK brzucha i miednicy.
Jak nie ma obsuwy to fajnie. Gorzej, jak jest - cały dzień w dupie. Po dwóch tygodniach przyjeżdżasz po wyniki.
Czyli jakieś dwa tygodnie na L4, żeby dojść do siebie po każdym badaniu. Bo im więcej masz tomografii, tym gorzej znosisz każdą kolejną.

No to ja wykombiniłam, że zrobię sobie tomografię prywatnie, na Fundację. Jeszcze tego samego dnia obdzwoniłam wszystkie zainteresowane instytucje. Na infolinii Helimedu powiedzieli, że oczywiście, robią tomografię na faktury proforma, tylko trzeba to zgłosić przed badaniem.

Dobra, następuje poniedziałek, robię kreatyninę.
Wtorek - odbieram wyniki kreatyniny, załatwiam u rodzinnego L4 na trzy dni (mam tak ułożone zmiany, że trzy dni zwolnienia robiły pięć dni wolnego). No i już we wtorek (!) tomografia - wszystkie trzy za jednym razem. Wszystko przebiega całkiem sprytnie, dwie godzinki piję kontrast (który jest bez smaku! normalnie jak woda!). Po dwóch godzinach jestem po badaniu.
Tu zaczynają się schody. Przy rejestracji mówiłam, że badanie ma być na fakturę proforma, ale babka w rejestracji stwierdziła, że to dopiero po badaniu będziemy załatwiać.
No to idę. Po badaniu. Rozmowa:
Ja - Będzie na fakturę proforma.
Rejestratorka - Dobrze. Płatność kartą czy gotówką?
Ja - No... przelewem? Faktura proforma.
R - Ale co to znaczy to proforma? Przecież do faktury potrzebuję paragonu.

No i pizda blada, zjebało się, za dobrze żarło. Kobieta nigdzie nie zadzwoniła. Nic nie załatwiła. Czułam się jak złodziejka i oszustka. Po półtorej godziny udało mi się załatwić z Panią Basią z Fundacji "Gwiazda Nadziei" zwrot "od ręki".
Mamuśka zapłaciła ze swojej karty, jeszcze tego samego dnia dostała zwrot z Fundacji.
No ale... Półtora godziny siedziałam jak idiotka w poczekalni, czekając sama nie wiem na co. Głodna, zmęczona, słaba.
A ta *peeeeep* nie wykonała nawet jednego telefonu, żeby to załatwić. Nic. Zero.
Jestem w trakcie konstruowania oficjalnej skargi. Nie wiem dokładanie, czy na kobietę z infolinii, za wprowadzenie mnie w błąd, czy rejestratorkę, która nie umiała wystawić faktury proforma.
Ale skarga będzie. Nie po to idę prywatnie, żeby czuć się jak śmieć. I oszustka.

No ale mniejsza. Dzień później (!) już były wyniki.
I znowu kaplica. Progresja.
Jeden węzeł chłonny urósł z 6mm na 19mm. Jakiś pod krtanią. Nie wiem, co się tak wysforował. I czego ode mnie chce. Reszta węzłów chłonnych też poszła po 2-4mm do góry. Wątroba i kości bez większych zmian.
No ale we wnioskach i tak jak byk pisze, że "progresja poniżej 20%".

No to jazda, rejestruję się do onkologa. Udało się wepchać na piątek, czyli dzisiaj.
Jechałam z rodzicami (bo Tatusiek też próbuje się do onkologa załapać), na miejscu byliśmy o 8:45.
Podchodzę do rejestracji, a tam... już lekarz chce wychodzić. A ja miałam na 8:50!
No i się wkurzył. Miły nie był.
Zobaczył wyniki. Stwierdził, że brzydkie przyniosłam. I dał skierowanie na chemioterapię.

Zapisałam się do mojej ulubionej onkolożki, na poniedziałek. Zobaczymy, co ona powie.

Powinnam być smutna, zdruzgotana, załamana.
Ponad pół roku cieszyłam się codziennością, odzyskałam swoje normalne życie, wróciłam do pracy, odbudowałam zwykły świat szarodzienności.
A tu zonk. Powrót do leczenia.


A ja nie czuję nic. Tylko pustka, spokój. Lekkość bytu. Patrzę na słońce za oknem, uśmiecham się. Zapominam zupełnie, że cały mój świat ma zaraz na nowo runąć.
Mam to w dupie.
Czuję się dobrze. Miałam w grudniu chwilowy spadek formy, ale już jest ok.
A oni chcą mnie wypchać znowu na chemię.
I znowu mam patrzeć na napis w dokumentach: "Chemia paliatywna"?

Życie jest cholernie niesprawiedliwe.
Jeszcze zjebał mi się blender. To już całkiem katastrofa. Czym zrobię sobie mus jabłuszkowy? ;(
Ech... Zgiń, przepadnij, siło nieczysta!

wtorek, 15 sierpnia 2017

...bo ty już jesteś zdrowa.

Niewiele tekstów potrafi mnie wkurzyć tak, jak: "Łatwo ci mówić, bo już zdrowa jesteś!".

Zdrowa? Jeżeli ja jestem zdrowa to w dupie mam takie zdrowie.
W każdej chwili mogę znowu trafić na chemię, ciągle czuję platynę w kościach, szwy nie dają mi normalnie funkcjonować.

Dzień zaczyna się od ostrożnego rozciągania z szybką kalkulacją, co mnie boli, czy jestem w stanie wstać i co mam wziąć. Nawet jeśli rano nic mnie nie boli to wcale nie oznacza, że wieczorem będzie tak samo.
Nie ogarniam czasami, co mogę zjeść, czego nie mogę. Czasami nawet zwykła owsianka czy bułka wywołuje ból. I to niekoniecznie wątroby!
Żołądek mam tak spalony, że na dzień dobry czeka mnie stosik tabletek.
Nerki, zniszczone po chemiach i kontrastach, reagują na każdy przeciąg i każdy niedobór wody. Najgorzej jest w upały - wszystkie wypite płyny wypacam, a niewypłukane nerki bolą przy każdym ruchu.
Zęby dalej mi się łamią z byle powodu. Zmiany pogody owocują kłuciem w klatce piersiowej.

Jest jedna rzecz, która czyni mnie zupełnie zdrową i pełną siły.
Jest to olejek CBD z konopii.
To jest taka śmieszna (i tragiczna) luka: teoretycznie on nie jest nielegalny w Polsce. Nie zawiera THC, więc luz. Ale... Właśnie, ALE. Nie kupisz go w aptece, ani w żadnym innym oficjalnym sklepie. Bo jest z konopii. A konopia jest zła z zasady, nawet, jeżeli nie ma właściwości narkotycznych.
Dwa miesiące łykałam potulnie. I czułam się jak nowonarodzona.
Kropelki są na wyczerpaniu, oszczędzam jak się da. I z dnia na dzień czuję się gorzej.
No ale przecież w Polsce ich nie ma. Bo takie prawo.
Sprowadzane z zagranicy kosztują 500 zł za buteleczkę. Przy pełnej dawce starczą na miesiąc.
Nie stać mnie.
Normalnie w świecie mnie nie stać.
Nawet sumienie nie pozwala mi płacić pięć stów miesięcznie za... Normalność.

Czasami żałuję, że w ogóle się urodziłam. Albo, że rakowi nie udało się mnie zabić w pierwszym starciu.
Jednak zaraz potem daję sobie mentalnego strzała w pysk, poprawiam koronę i zapierniczam. Może ze strachem o jutro, może w niepewności i bólu, ale żyję.
I nie wypominam nikomu, że jest zdrowy.


* * * * * * * * *
Komentarze karmią blogera. Najedzony bloger to szczęśliwy bloger ;)

piątek, 22 lipca 2016

PKP i bilety internetowe - czyli jak się wkurwić na wesoło ;)

Opowiem Wam świeżutką historię typu "z życia wzięte". Miała miejsce 20 minut temu ;)

Wybieramy się z Kawalerem na weekend do siostry Kawalerzastego.
Odkryłam, że bilety można kupić przez internet. No to jazda!


Wybieram pierwszy bilet: ulga 37%, osoba niezdolna do samodzielnej egzystencji, enter. Płacę, wszystko gra.

Zamawiam drugi bilet: ulga 95%, opiekun osoby niezdolnej do samodzielnej egzystencji, enter.
Wyskakuje okienko "podaj numer biletu osoby wymagającej opiekuna".
Wpisuję swój numer biletu, enter.
Wyskakuje błąd "brak wolnych miejsc w przedziale" i system pokazuje mi środkowy palec.
Tu już powoli nabieram mindfucka, ale nie poddaję się.

Wymieniam swój bilet na inny, ale go nie opłacam.
Zamawiam bilet dla opiekuna, wpisuję numer tego zamówionego, nieopłaconego biletu.
Wyskakuje błąd "bilet osoby towarzyszącej musi być opłacony".

No to próbuję zrezygnować z pierwszego biletu, żeby móc opłacić drugi (resztki finansowe na koncie ;)). Ha! Życzą sobie 15% opłaty "manewrowej". Czyli zamiast 23zł zwróciliby niecałe 20...
A jaka jest szansa, że za drugim razem uda się dorwać dwa miejsca w jednym przedziale,,,?

Przeca nie będę kupować piętnastu biletów!
Dzwonię na infolinię.

Przedstawiam pani sytuację.
Pani - No niestety widocznie pociąg jest już tak wykupiony, że nie można zamówić miejsc obok siebie.
Ja - Ale mi nie zależy na miejscach obok siebie, niech będą gdziekolwiek, tylko niech mnie system puści dalej.
Pani - No niestety nic z tym nie mogę zrobić.
Ja - A mogłaby Pani sprawdzić, w którym przedziale będą te dwa miejsca wolne, aby móc przez internet zamówić?
Pani - No niestety nie mam wglądu. Musiałaby Pani podejść do kasy.
Ja - No dobrze. A wie Pani może, czy w Żorach jest kasa?
Pani - Już sprawdzam... No niestety nie. Mogłaby Pani podjechać do Rybnika ewentualnie.
Ja - No niestety to ja jestem ta osobą niezdolną do samodzielnej egzystencji, więc raczej odpada...
Pani - No to może Pani zamówić bilet normalny, bez zniżki, wtedy system puści...

Podziękowałam za rozmowę i się rozłączyłam.
Bilet kosztuje 47 zł, ten ze zniżką (należną!) 2,35 zł.
Mam nadpłacić 45zł, bo mają ujowy system sprzedaży. No cóż...

Będziem walczyć u konduktora ;)))