Zestarzałam się. I to nawet nie wiem, kiedy.
W którymś momencie zdjęcia długowłosych przystojniaków na instagramie przestały mnie cieszyć, a zaczęły irytować.
Nie to, żeby przystojni panowie byli źli. Gdzie tam, fajnie na jakimś bloomopodobnym oko zawiesić. Tylko przeraża mnie zawartość ich głów - trzeba mieć cholernie nudne życie, żeby wrzucać dziesięć selfików dziennie. I całkowicie nie mieć pomysłu na siebie.
Jedni zazdroszczą insta-celebrytom, a ja im współczuję. Kijowo tak codziennie musieć udowadniać, że jest się kimś. Codziennie musieć przypominać, że się istnieje.
Fajnie jest móc zniknąć na dłuższy czas z neta i wiedzieć, że obserwujący o tobie nie zapomną. A nawet się upomną ;)
Dlatego Was uwielbiam. I tego bloga.
I swoje życie.
Chociaż czasami go nienawidzę, to jednak stanowczo je kocham.
(czyli jak w każdym małżeństwie - miłości i nienawiści po równo ;p)
środa, 7 marca 2018
niedziela, 4 marca 2018
Kwestia trzech minut
Tak przeglądałam przed chwilą godziny wschodów i zachodów słońca. I już za trzy tygodnie zachód nastąpi dopiero o 19:00! Dokładnie 25 marca ;)
Ale nie to mnie zaskoczyło.
Dzień wydłuża się średnio o 3 minuty dziennie.
Trzy minuty.
Tyle zajmuje umycie zębów czy sprawdzenie rozkładu jazdy autobusów. Bo kawę już robi się dłużej.
Kwestia trzech minut dziennie, a zmienia zupełnie tryb życia.
I tak myślę...
Gdyby te nieistotne trzy minuty dziennie poświęcić na coś, czego nienawidzę, ale, w sumie, to przecież tylko trzy minuty.
Trzy minuty brzuszków. Albo na skakance (o ile strop to wytrzyma).
Te trzy minuty zmieniają noc w dzień. I to dosłownie :)
I w tydzień dadzą 21 minut. A w miesiącu już półtora godziny.
Za miesiąc mogłabym się pochwalić, że przez półtora godziny wytrwale ćwiczyłam.
Hm.
Chyba mam pomysł na wyzwanie. Kto w to wchodzi? ;D
Chyba jeszcze nigdy tak nie wyglądałam wiosny, jak w tym roku. Tęsknię do słońca (serio! Ja tęsknię do słońca! Ja! Zatwardziały wampir sowowaty!), do ciepła, do trawy i liści.
I do owoców. Warzyw.
Truskawki. Młoda marchewka. Koperek i pietruszka.
Zupa koperkowa! Fasolka szparagowa.
Pomidorki. Ogórki gruntowe.
Och...
Ale nie to mnie zaskoczyło.
Dzień wydłuża się średnio o 3 minuty dziennie.
Trzy minuty.
Tyle zajmuje umycie zębów czy sprawdzenie rozkładu jazdy autobusów. Bo kawę już robi się dłużej.
Kwestia trzech minut dziennie, a zmienia zupełnie tryb życia.
I tak myślę...
Gdyby te nieistotne trzy minuty dziennie poświęcić na coś, czego nienawidzę, ale, w sumie, to przecież tylko trzy minuty.
Trzy minuty brzuszków. Albo na skakance (o ile strop to wytrzyma).
Te trzy minuty zmieniają noc w dzień. I to dosłownie :)
I w tydzień dadzą 21 minut. A w miesiącu już półtora godziny.
Za miesiąc mogłabym się pochwalić, że przez półtora godziny wytrwale ćwiczyłam.
Hm.
Chyba mam pomysł na wyzwanie. Kto w to wchodzi? ;D
Chyba jeszcze nigdy tak nie wyglądałam wiosny, jak w tym roku. Tęsknię do słońca (serio! Ja tęsknię do słońca! Ja! Zatwardziały wampir sowowaty!), do ciepła, do trawy i liści.
I do owoców. Warzyw.
Truskawki. Młoda marchewka. Koperek i pietruszka.
Zupa koperkowa! Fasolka szparagowa.
Pomidorki. Ogórki gruntowe.
Och...
czwartek, 1 marca 2018
Chora Kura Domowa kontratakuje
Gdyby "stara" Mamuśka (czyli ta z dzieciństwa, która spędzała pół dnia w kuchni i codziennie gotowała inny obiad) zobaczyła, jak dzisiaj robiłam kotlety mielone, to chyba zdzieliłaby mnie szmatą przez łeb ;)
Na początek przyniosłam sobie krzesło do kuchni. Później nałożyłam rękawiczki. Nienawidzę surowego mięsa (gotowanego czy smażonego po prostu nie lubię, jedynie pieczone zasługuje na moje uznanie ;)), babranie się w nim gołymi łapami powoduje u mnie mdłości.
Do robota kuchennego z końcówką zagniatającą ciasto wrzuciłam kilogram mielonej szynki, kilka łyżek przypraw, mąki, bułki tartej, cztery jajka. I włączyłam robota. W tym czasie nagrzała mi się patelnia ;)
Później kuleczki i smażymy.
W 25 minut zrobiłam cztery obiady!
Dzisiaj Mamuśka nie zdzieliłaby mnie już szmatą. Przyniosłaby sobie drugie krzesło, pogratulowałaby mi sprytu i zrobiła kawę :)
A mówią, że ludzie się nie zmieniają.
Nie mogę wyjść z szoku, jak wiele zmieniają pieniądze w życiu.
Pojechaliśmy z Już Mężem na zakupy. I był tam ON.
Płaszczyk wiosenny, beżowy, z paskiem. Cudo.
Taki, o jakim marzyłam od trzech lat.
I Krzysiek... Kazał mi go sobie kupić. Normalnie.
Bez oszczędzania trzy miesiące, bez kombinowania, po prostu go kupiliśmy!
Inna sprawa, że trzy lata temu ważyłam jakieś 150kg i w markecie nie udałoby mi się kupić zupełnie nic.
A dzisiaj... Wzięłam XXL (a było jeszcze XXXL), chociaż spokojnie wlazłabym w zwykle XL.
Normalnie... Nie dość, że płaszczyk w markecie, to jeszcze w rozmiarze, który nie był największym z dostępnych!
Na początek przyniosłam sobie krzesło do kuchni. Później nałożyłam rękawiczki. Nienawidzę surowego mięsa (gotowanego czy smażonego po prostu nie lubię, jedynie pieczone zasługuje na moje uznanie ;)), babranie się w nim gołymi łapami powoduje u mnie mdłości.
Do robota kuchennego z końcówką zagniatającą ciasto wrzuciłam kilogram mielonej szynki, kilka łyżek przypraw, mąki, bułki tartej, cztery jajka. I włączyłam robota. W tym czasie nagrzała mi się patelnia ;)
Później kuleczki i smażymy.
W 25 minut zrobiłam cztery obiady!
Dzisiaj Mamuśka nie zdzieliłaby mnie już szmatą. Przyniosłaby sobie drugie krzesło, pogratulowałaby mi sprytu i zrobiła kawę :)
A mówią, że ludzie się nie zmieniają.
Nie mogę wyjść z szoku, jak wiele zmieniają pieniądze w życiu.
Pojechaliśmy z Już Mężem na zakupy. I był tam ON.
Płaszczyk wiosenny, beżowy, z paskiem. Cudo.
Taki, o jakim marzyłam od trzech lat.
I Krzysiek... Kazał mi go sobie kupić. Normalnie.
Bez oszczędzania trzy miesiące, bez kombinowania, po prostu go kupiliśmy!
Inna sprawa, że trzy lata temu ważyłam jakieś 150kg i w markecie nie udałoby mi się kupić zupełnie nic.
A dzisiaj... Wzięłam XXL (a było jeszcze XXXL), chociaż spokojnie wlazłabym w zwykle XL.
Normalnie... Nie dość, że płaszczyk w markecie, to jeszcze w rozmiarze, który nie był największym z dostępnych!
Subskrybuj:
Posty (Atom)