niedziela, 16 września 2018

Sprawozdanie

Wiszę Wam kilka słów wyjaśnień za ostatnią ciszę. No to się zabieram.

4.09.2018 (wtorek)
Wizyta w Katowicach. Moje wyniki są straszne, ledwo trzymam się na nogach. Chemii nie dostałam. Za to dostałam receptę na najdroższy lek w historii mojego leczenia.
150zł za Hepa-Merz. I o ile przy znośnych wynikach powinien starczyć na miesiąc, co da się znieść, to już przy pogorszeniu starczy na maksimum tydzień. I to pod warunkiem, że z trzy razy po drodze zapomnę wziąć jednej dawki. Jakaś masakra.

Następnie bardzo nieciekawy weekend (7-9. 09. 2018).
W piątek Tata w szpitalu już mnie nie poznaje. W sobotę nie poznaje już nawet Mamy. W niedzielę jest w stadium bardzo ruchliwej roślinki. Próbuję rozdrapać sobie brzuch, krwawi nawet z pęcherza.

4:15, poniedziałek 10. 09. 2018
Tata odchodzi.

W czwartek, 13. 09. 2018 odbył się pogrzeb. Jeden z najtrudniejszych, o ile nie najtrudniejszy, dzień w moim życiu. Świadomość odejścia Taty niemal mnie zabiła. Nie byłam w stanie nawet ustać w kaplicy na nogach.

A już dzień póżniej pojechałam na chemię. Wyniki w porządku, wlew też poszedł całkiem znośnie. Nie trzepnęło mnie tak mocno, jak poprzednim razem. W sobotę byłam na chodzie, dzisiaj cały dzień też dawałam radę. Nawet momentami wpadałam w stan radosnego ADHD i brałam się za nieśmiałe porządki w domu.
Zaczęłam sobie też szydełkować czapeczkę, bo włosy sypią się mnie, jak liście z drzew. Wpasowałam się idealnie w jesienny klimat.

Psychicznie?
Nie ma co ukrywać, jest cholernie ciężko. Tłumaczę sobie, że stało się w całym tym nieszczęściu całkiem szczęśliwie, że Tata nigdy nie dowiedział się, że ma raka trzustki. Zżarł go cicho, bez znaku na jakimkolwiek TK czy wynikach krwi. Po prostu w miesiąc zajął wszystkie możliwe organy. Cieszę się, że Tata nie doznał ciężaru słów "ma pan raka i pół roku życia, proszę pozałatwiać swoje sprawy". Że nie musiał żyć z ciężarem zmartwień o całą rodzinę.
Chociaż ostatni tydzień jego życia to było piekło. Wszyscy już wiedzieliśmy, że odchodzi. Że marnieje. Niknie. I nic nie mogliśmy na to poradzić. Pozostawało tylko czekać. I być.

Minęło już kilka dni od śmierci Taty, a ja dalej boję się, gdy dzwoni do mnie Mama. Boję się, co mi powie. Że znowu się pogorszyło? Że odszedł? Że wyje z bólu?
Wiem, że go już nie ma, a ciągle łapię się na tym, że się martwię o to, że umrze.
A to już się stało.

Chyba dalej tkwię w szoku.

Czekam na dzień, w którym znowu będę sobą. Chciałabym.

11 komentarzy:

  1. Lucynko, tak mi przykro
    Tulę najmocniej...

    OdpowiedzUsuń
  2. Lucynko brak odpowiednich słów by wyrazić stan, kiedy musimy zmierzyć się z odejściem rodzica ... nie wiem jak to przeżyłam choć to dwa miesiące, wymazuję te dni z pamięci,
    Kochana tulę Cię najmocniej jak potrafię ....
    Iza

    OdpowiedzUsuń
  3. 😔😚🐇🐘Ściskam mocno.

    OdpowiedzUsuń
  4. Odejście rodzica to rzecz normalna, taka jest kolej losu, ze rodzice umierają a dzieci zostają. Odejscie współmałzonka po przezytych razem 45 latach juz nie jest takie naturalne, cholernie boli. Patrzenie na to jak bliska ci osoba cierpi i prosi o ratunek to juz ponad siły. Bezradnośc, niemoc i wiedza, że bliskiej osobie pozostały ostatnie godziny życia przekracza ludzką wytrzymałosc. Tęsknota i wielka rana w sercu z dnia na dzien jest większa i boli bardziej. Jak dalej żyć.......

    OdpowiedzUsuń
  5. Lucynko doskonale cię rozumiem. Dwa lata temu zmarł mój tata, serce nie wytrzymało braku czerwonych płytek. Do końca nie był świadomy tego, że żadne leczenie mu już nie pomoże i że koniec może nadejść w każdym momencie. Był "na chodzie", choć w szpitalu. Zmarł nagle, w drodze do łazienki...
    Dwa miesiące temu pochowaliśmy teścia. Niemal całkowicie zdrowy facet zmarł w wyniku komplikacji w leczeniu Parkinsona... W ciągu 3 tygodni zmienił się w roślinkę, a kolejni lekarze umywali ręce...
    Współczuję cie bardzo. Mocno przytulam

    OdpowiedzUsuń
  6. Kochanie- lepiej ,ze tata nie wiedzial... w lutym tego roku wykrylam u swojej mamy wznowe procesu nowotworowego ( rak jajnika 3 lata temu ) - rozsiane przerzuty do otrzewnej. Wiedzialam ,ze to juz wyrok, niestety- zycie z tym bylo okropne, tym bardziej, ze mama tez byla lekarzem i wiedziala doskonale ,co to znaczy. Kolejne chemie tylko odbieraly jej sily, nic nie pomagaly, doszedl udar z nadkrzepliwosci- dyskwalifikacja od chemii i tylko czekanie bezradne na koniec ....:( najstraszniejsza rzecz, jaka sie moze zdarzyc. I mimo tego, ze jestem medykiem, ze mialam mozliwosci dostepu do wszelkich metod pomocy Mamie - pozostalam w pewnym momencie bezradna- i ta bezradnosc zabija, niestety ;( Wiem ,co czujesz, wiem, jak bardzo bola kolejne kondolencje i wyrazy wspolczucia, wiem tez i rozumiem Cie doskonale, ze ruszylas do zycia twardo, w pelni- robie tak samo, dla Niej, bo jest ze mna nadal, mimo tego, ze cielesnie i fizycznie juz jej nie ma.... Buziaki Kochana i nie poddawaj sie, czerp zycie garsciami!!!! ile sie da!!!!

    OdpowiedzUsuń
  7. W aptece internet. doz Hepa-Merz za niespełna 110zł.
    Też choruję na raka (po kwadrantektomii piersi, chemii, radio- i brachyterapii). Jestem lekarzem. Kibicuję Tobie od dawna. Pozdrawiam serdecznie. Olka

    OdpowiedzUsuń
  8. Tulam najmocniej jak umiem ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lucynko... Odwzajemniam tulenie z całą mocą własną wspartą meżowskim ramieniem mojego nieocenionego Kajetana. Klara - nasza od 3 lat; po adopcji ze schroniska - biglunia pomachiwa do Ciebie ile sił w ogonku. Jeśli masz ochotę i potrzebę komuś pomarudzić, posmędzić - służę osobistą skrzyneczką pocztową.

      Usuń

Wysoce prawdopodobne, że nie opublikuję komentarzy, które:
- obrażają autorkę bądź czytelników bloga,
- zawierają tylko link,
- mają charakter religijny i nawołują do "nawrócenia",
- nakłaniają do alternatywnych metod leczenia.

Oczywiście od powyższej reguły są wyjątki!
Akceptujmy i darzmy tolerancją siebie nawzajem :)