czwartek, 16 listopada 2017

Marzenie o normalności

Już od ponad trzech lat marzę o tym, aby było normalnie. Wiecie, bez zmartwień i kłopotów, bez odliczania "do dziesiątego", bez kalkulowania, sprawdzania, wiecznego liczenia.

Jakiś czas temu dostałam książkę "Finansowy Ninja" Michała Szafrańskiego. Była dla mnie jak plaskacz prosto w pysk. I staram się jeszcze bardziej, chociaż efekty i tak są niewielkie.

Dzisiaj wpadłam na artykuł "Czy ubóstwo czyni ludzi głupszymi?".
I powiem Wam, że... czyni.

Gdy zachorowałam, nasz budżet i plan finansowy totalnie wziął w łeb. Nie byłam w stanie niczego kontrolować, tylko zaciągaliśmy kolejne długi.
I niby nic nie kupowaliśmy, ale... kupowaliśmy. Tofik, żeby poprawić mi humor, co chwilę przynosił mi jakieś drobiazgi - a to lody, czekolada, kwiatki, kubeczki, podusie, kocyki, termoforki.
Nie były to duże kwoty, ale w obliczu braku zarobków z mojej strony, zrobiło się całkiem nieciekawie.
Mam do siebie ogromne pretensje, że tak pozwoliłam kasie wyciekać bokiem.
Ja, osoba diabli zorganizowana, skrupulatna i kalkulująca wszystko, co się nadaje do policzenia, miałam kompletnie w nosie to, co się dzieje. Goniłam tylko za chwilowymi przyjemnościami, za każdym uśmiechem na ustach i każdą chwilą wytchnienia.
W sumie nie ma się co dziwić, bo moja kondycja psychiczna leżała i kwiczała.
Jednak... nie umiem sobie tego wybaczyć.
Zwłaszcza, gdy patrzę na konsekwencje.

Dostałam w tym miesiącu pełną wypłatę, a już... zostało nam 400zł na koncie. Starczy na życie, ale tylko na życie.
Ktoś może mi powiedzieć "sprzedajcie samochód!", jednak samochód jest nietykalny. Zresztą, 500zł w jednym miesiącu bonusu za naszego zajechanego staruszka, niewiele zmieni.
Przez 4 lata był nienaprawiany. I teraz staramy się nieco go odrestaurować, ale starania i tak spełzają na niczym.
Cały dzień dzisiaj latam po mieszkaniu i pstrykam fotki, żeby tylko coś sprzedać.
Patrzę nawet na książki, kalkulując ich wartość.
Na książki, które do tej pory były dla mnie bezcenne.

Ciężko wypełznąć z długów. To jest jak wir, który ciągnie za sobą dalej i dalej i dalej.
O tym się nie mówi. W Polsce panuje przeświadczenie, że pieniądze to temat tabu.
Dlaczego? Bo wstyd?
Nie sądzę, abym miała się czego wstydzić. Szczególnie teraz, gdy staję wręcz na głowie, aby pozbyć się wszystkich kredytów i zadłużeń.

Dostałam kilka rad od osób nieznających sytuacji.
Zwykle brzmią:
"Jadajcie tylko w domu."
"Zrezygnujcie z wyjść na miasto.".
"Gotuj sama."
Buehehe.
Wiecie, kiedy ostatnio byłam z Krzyśkiem na randce?
Będzie z dwa lata temu. Poszliśmy do kina.
Od tamtej pory jedynie... tęsknię za chwilami beztroski.

Nie chcę być odebrana jako maruda i bolidupa.
Ja tylko Was ostrzegam - nie dajcie się wciągnąć w wir codziennych przyjemności.
To człowieka kosztuje, nie tylko pieniądze, ale również spokój ducha i równowagę.
Bądźcie mądrzejsi, niż ja byłam.

2 komentarze:

  1. Jak ja dobrze Cię rozumiem. Te drobne, niby to usprawiedliwione okolicznościami przyjemności stają się kulą u nogi, ciążąc nam na sumieniu i będąc źródłem prawdziwych kłopotów. Ot, choćby i tych zdrowotnych - w postaci zbędnych kilogramów.

    OdpowiedzUsuń
  2. Luccynko absolutnie nie rób sobie wyrzutów!Żadnych!Miałaś prawo do tych przyjemności o których pisałaś,podusia czy słodycze to nie weekend w spa.To system jest chory twój mąż ciężko pracuje a wy musicie się tak ciągnąć i oglądać każdą złotówkę.

    OdpowiedzUsuń

Wysoce prawdopodobne, że nie opublikuję komentarzy, które:
- obrażają autorkę bądź czytelników bloga,
- zawierają tylko link,
- mają charakter religijny i nawołują do "nawrócenia",
- nakłaniają do alternatywnych metod leczenia.

Oczywiście od powyższej reguły są wyjątki!
Akceptujmy i darzmy tolerancją siebie nawzajem :)