wtorek, 26 maja 2020

Jak się urządzić i nie zwariować?


Nie wiem.
Nie wiem nic.
Kiedy dostaniemy klucze. Kiedy się wyrobimy. Jak się wyrobimy. Czy wszystko się uda.
Gdybym miała budżet trzykrotnie wyższy, to może bym coś wiedziała. Ale tak to mam zagadkę pod tytułem "W kuchni cargo czy szuflada na śmieci?", bo już na oba te luksusy troszkę nas nie stać.
A może wziąć jedno i drugie, a olać okap kuchenny?

I z takimi zagadkami żyję sobie od półtora miesiąca.
Wybranie AGD to bylo PIEKŁO!
Standardem jest, że na różnych portalach z opiniami, ludzie opinie piszą tylko wtedy, gdy coś im się zepsuje ;) I bądź tu mądry i wybierz piekarnik, płytę indukcyjną, okap, lodówkę, pralkę i zmywarkę.
UDAŁO SIĘ.
Ale lekko nie było. Wszystkie moje typy zweryfikowało standardowe macando w sklepie - bo oczywistym jest, że na papierku i ekranie telefonu wszystko wygląda dużo lepiej, niż na żywo. Wiem na przykład, że Samsung skąpi na półkach w lodówkach (średnio mają o jedną mniej, niż w podobnym modelu konkurencji), Beko jest tak plastikowe, że aż żre w oczy i palce, a LG jest piękne i idealne, ale... drogie. I tak moje marzenie o lodówce dwumetrowej zostało wyparte przez dobrą lodówkę, ale piętnaście centymetrów niższą ;)
Zmywarka też była wyzwaniem - mój upatrzony Siemens też cały z plastiku. Nawet oczami wyobraźni już widziałam, jak z każdym kolejnym myciem zostaje mi w garnku kolejny fragment szuflady na sztućce ;)
A piekarnik? Wiecie, że w samym Neonecie mają 44 modele piekarników Amica? Ja już wiem.
Każda z kolejnych funkcji zmienia numerek i cenę piekaroka. Na szczęście mój był "za złotówkę" (taką promocję hapsnęłam :D), więc... wzięłam taki, ze wszystkim! Nawet ma rożen, obrotowy! Jak braknie mi pomysłu na obiad to upiekę, po prostu, całego kuraka, muahahahhaa!

Czyli, krótko mówiąc, z 30 tysięcy, po zakupie AGD, szaf i oświetlenia, zostało nam 20 tysięcy. Kurna, boliiiiii jak diabli. Jeszcze zamówię meble kuchenne i kolejne pięć tysiaków sobie pójdzie papa. I zostanie 15000 na łazienkę, drzwi, farby, gładzie, rolety, podłogi...

Uda się? Musi. Najwyżej będę żyć miłością do mojego nowego domku ;)))

Tak, musiałam sobie ponarzekać. Bo Krzysiek już nie może słuchać moich wynurzeń pod tytułem "brać cargo czy go nie brać, oto jest pytanie". Wiecie, że taka jedna durna szafeczka potrafi pięć stów kosztować?! Ja nie wiedziałam.

czwartek, 16 kwietnia 2020

Rak a koronawirus, czyli choroba w czasach zarazy


Półtora miesiąca siedzę już w domu. Brakuje mi tylko kuli u nogi w wersji fizycznej. W wersji psychcznej mam ogromną kulę tuż przy głowie.

Jestem typem domownika. Przez pierwsze trzy tygodnie pseudokwarantanny nawet nie zauważyłam, że coś się zmieniło. Pewnie dlatego, że odizolowałam się dokładnie 3. marca, czyli tydzień przed zarządzeniem #zostanwdomu.

Było nawet ciekawie. Skończyłam wszystkie zamówienia, trochę posprzątałam chacjendę, zaprojektowałam cały Nowy Domek, znalazłam idealny sprzęt AGD...
Aż doszłam do Wielkanocy. Tu po prostu wszystko się spsuło.

Czuję się jak w klatce. Robię średnio jedną maskotkę na tydzień. I to zazwyczaj w wersji breloczkowej (całe 4h pracy...).
Tuż przed śmiercią Tata dał mi dwie maszyny do szycia, których nie miałam czasu rozgryźć. Jedna raz dwa odmówiła posłuszeństwa... A w Wielkanoc ją naprawiłam! Dosłownie rozebrałam gadzinę na części pierwsze i śmiga!
Wróciłam do szycia, zamówiłam tkaniny na maseczki (coś muszę robić ;)). A one od tygodnia wiszą w eterze, bo każdy teraz szyje. Od poniedziałku bolą mnie flaczki i raczę się tonami leków przeciwbólowych.
Mój umysł krzyczy, że muszę jechać na kontrolę, tomografię trzasnąć... Ale jak?!
W czasach zarazy? Sześć lat żyję z tym pasożytem w symbiozie i co, mam jeszcze wiruska przygarnąć? Coby mi moje zeżarte płuca zjadł do końca?

Żyję w permanentnym strachu. O siebie, o Krzyśka (beze mnie on zwyczajnie nie ogarnie rzeczywistości...), o Mamę.
Boję się o koty. Boję się akcji "przeprowadzka". Boję się urządzania mieszkania. Online.
Jak to zrobić?!
Boję się. Ciągle się boję.
I to każdego dnia coraz bardziej.

czwartek, 6 lutego 2020

Chyba jestem gotowa ;)

Dużo się dzieje, a ja uparcie staram się nadążać. Ba! Ja chcę (i próbuję!) te dziejenie się przegonić i zostawić w czarnej dupie. Żeby chociaż raz mieć na liczniku 1:0 dla mnie.

Kończy się zwykle tak, jak... Zwykle.
Czyli w zeszłym tygodniu zapalenie spojówek, które płynnie przeszło w infekcję gardła, po czym niepostrzeżenie zamieniło się w "coś siedzi mi w oskrzelach". Kiedy już wygrzebałam się z infekcjowego dołka (bez antybiotyków, ha!), czyli wczoraj, to dopadły mnie moje flaki. Nie, nie wątroba (chociaż ona też w tej imprezie brała udział, całkiem czynny, choć nieco z boku... prawego boku). Rozbolało mnie wszystko, co znajduje się między gardłem a udami. Nawet nie umiałam dokładnie stwierdzić, co to, do cholery, ma być.
Powiem Wam, że moje flaczki skutecznie mogłyby nas uczyć protestowania. Normalnie tylko czekałam, aż wypełzną mi z brzucha i mnie, po prostu, uduszą.
Po próbach z Dexakiem (spełzły na niczym), przeprosiłam się z Pyralginą. I, może cała zlana potem i słaba jak kłos na wietrze (podczas gradobicia), jakoś funkcjonuję. Towarzyszy mi Furia (leżąca na moim brzuchu) i Valkiria (leżąca mi, jak zwykle, na twarzy - mam właśnie na głowie uroczy kapturek złożony z jej ciapatego ciałka).

O atak flaków podejrzewam stres. Bo w weekend sprzedaliśmy nasze oazisko, akwarium.
Na fejsie już opowiadałam, to i tu opowiem ;)

Jakieś trzy lata temu odbyło się losowanie mieszkań spoldzielczych. Mieszkania były wówczas ogromnym polem z górką, na które codziennie wyprowadzaliśmy Reksia na spacer.
Radość z wygranego losowania była wielka, chociaż dosyć fantasmagoryczna.
Po pierwsze - no. Bloki mieli dopiero budować.
Po drugie - czynsz miał wynosić około 1200zl. Trzy lata temu wydawało nam się to ogromną i niepojętą sumą.
Więc tak sobie odkładaliśmy decyzję na później. Raz twierdziliśmy, że mieszkanie bierzemy. Po tygodniu, że jednak nie.
W zeszłe wakacje co wieczór chodziliśmy z Reksiem pod budowę i patrzyliśmy, jak powolutku powstaje nasz hipotetyczny nowy domek.
Taki z windą. I z parkingiem podziemnym.
I bez gazu!
Bo, pewnie o tym nie wiecie, ale oboje z Mężnym boimy się gazu. Ja, bo to jest dość wybuchowy. On, bo taki wybuch butli z gazem przeżył. W pierwszym rzędzie, który był pół metra od butli.
No i ten brak gazu w nowym mieszkaniu... No, mocny argument, nie?
Całymi tygodniami wybieraliśmy mieszkanie, ślęcząc nad planami budynku. W końcu przyszedł moment, gdy zaczęli wzywać do siedziby Zarządu Budynków Miejskich, żeby wybrać sobie chałupkę.
Byliśmy 154 w kolejce. Codziennie zaglądałam na stronę, czy nasze upatrzone mieszkanie jest dalej wolne. No i dwa razy się zdarzyło, że ktoś nam chatkę zaiwanił.
Jedno z cudnym widokiem na park. Drugie na siódmym piętrze.
Dopiero trzecie (oczywiście o numerze 13) udało się zaklepać ;)
I tak upłynęły jakieś trzy lata.

Powstał pierwszy blok. Oddali nowym lokatorom klucze.
Powstał drugi blok. Oddali klucze.
A nasz budynek, mimo, że miał powstać jako pierwszy, ciągle wykańczają.

W końcu się poddaliśmy. Ostatnio bardzo krucho u nas pod względem finansowym. Ogólnie Mężny dobrze zarabia, ale tylko w sezonie budowlanym - zimą, no cóż, bywa różnie i raczej nie kolorowo.
Az przyszedł styczeń. Za sam czynsz i media zapłaciłam prawie 1000zl. Słownie - dziesięć tysięcy gum kulek! I to bez odstępnego...

Znowu nastąpił okres zastanawiania się. Ryzykować i iść na swoje, które trzeba doprowadzić do stanu mieszkalnego (bo dostaniemy lokal w wersji "sexy beton z oknami i drzwiami, ale tylko wejściowymi"), czy dalej wynajmować.

Jakoś tak dotarło do mnie, że... To chyba jakiś znak.
Tu podwyżka czynszu, tu nowe mieszkanie. Kto w dzisiejszych czasach dostaje NOWIUTKIE mieszkanie od miasta?
Może i czynsz wysoki, ale jest w nim rata kredytu. Bo to taki myk, że miasto wzięło na siebie kredyt, a lokatorzy go spłacają ;)
Może i trzeba zdobyć jakieś 20 tysięcy na doprowadzenie tego ze stanu "lokal" do stanu "dom", ale... Kurde, to jest ogromna szansa!

Więc... W okolicach maja się przeprowadzamy :)
Sprzedajemy wszystko, co można sprzedać, pracujemy zawzięcie na dwa etaty, żeby spełnić nasze marzenie o domku :)

No i tak doszło do tego, że nie wyrabiam. Mam za dużo zadużości na głowie, ale... Jestem szczęśliwa.
Mimo wszystko.
Bo będzie nowa kuchnia. Będzie duża wanna, gdzie będę się pluskać z Mężnym. Będzie też garderoba. I pralnia! No bo po co nam dwie łazienki? ;)
Wybrałam już praktycznie wszystko.
Wiem, jak to będzie wyglądać.
Może i jestem ciałem jeszcze w tym mieszkaniu, ale moja głowa... Moja głowa jest już w Domku :)


Zatem - jeżeli potrzebujesz maskotki, chusty, czapki, koca - zapraszam! Chętnie go dla Ciebie udziergam.
Jeżeli cierpisz na nadmiar gotówki i nie wiesz, jak ją dobrze spożytkować - moje konto na Avalonie chętnie przytuli ;)

Tulam Was mocno mocno i... Trzymajcie kciuki, żebym wytrzymała takie tempo do maja :)