czwartek, 23 stycznia 2020

Magia węzłów


Mama pojechała po wyniki mojej tomografii. I od wczoraj, od kiedy tylko wspomniała, że się do Katowic wybiera, cierpię.
Najpierw odezwała się wątroba, bo ona definitywnie nie znosi stresu. Nałykałam się przeciwbólków. A, że ostatnio poważniejszy atak miałam jakoś we wrześniu to... No, odwykłam od ćpania. I złapałam fazę pt. "Kaj jo je i czy to sen, czy już rzeczywistość". W tym stanie postanowiłam zrobić sobie termofor.
No i wlewam do niego wrzątek, ale ta termoforowa dziurka jakoś się pomniejszyła i była mniej stabilna, niż zazwyczaj... No i wylałam sobie na rękę z pół litra wrzątku.
Bo, oczywiście, reakcje opóźnione naćpaniem. Zanim w ogóle zauważyłam, że woda leci mi po palcach, wysłałam smsa do mózgu, że ma przestać lać wodę i wrzucić ten cholerny termofor do zlewu (nie na ziemię, bo koty wszędzie... Jak zawsze, gdy się tylko do kuchni wejdzie) to było już po ptokach. Cały wieczór leżałam z ręką w lodowatej wodzie.
Ale to dopiero było preludium. Około 20 zaczęło się piekło.
Migrena. Ale nie "migrena", tylko MIGRENA. Taka z rzyganiem, sraniem, światłostrętem i łzawieniem oczu. All inclusive.
Zasnęłam o 21 i nie obudziłam się aż do rana. Rano jakby trochę lepiej z głową, ale brzuszek ma jakieś wonty.

Tylko, te wonty jakieś dziwne. Jakby nie moje. Bardziej fantomowe.
I dzwoni Mamuśka, że to ją brzuch z nerwów napiernicza. Ocho. To ja już wiem.

Z Mamą mamy szczególną więź. Dzwonimy do siebie w tym samym momencie, chorujemy w tym samym momencie, nawet nie muszę z nią rozmawiać, żeby wiedzieć, gdy coś jest nie tak.
Identycznie mam z Krzyśkiem, chociaż tu już bardziej ma poziomie emocjonalnym.
Wychodzi rano do pracy, radosny jak skowronek. Nagle przychodzi 13 czy 14 i łapie mnie, nie wiadomo po co, dlaczego i na kogo, mega wkurw. Taki nie do wytrzymania. Mam ochotę rzucać talerzami, garnkami, a przede wszystkim tasakami.
Po chwili Mężny dzwoni, że ktoś go w pracy wkurwił.

Nadeszły czasy, gdy magię się wyśmiewa. Gdy się jej nie rozumie.
Magia to nie różdżki i zaklęcia. Chociaż te drugie też potrafią działać.
Magia to ten świat, który przysłaniają nam komputery, telewizja i telefony. Magia kwitnie, gdy masz czas myśleć.
Wystarczy chwilę się ponudzić, żeby to dostrzec. We wszystkim.
W kwiatku, który rozkwitł, a był na granicy śmierci. Tylko tak czesto do niego mówiłaś, żeby się nie poddawał i walczył, że w końcu posłuchał.
Magia jest w kocie, który spojrzy Ci w oczy i przyjdzie na mentalne zawołanie. Chociaż Twoje usta nie drgnęły.
Magia jest w powietrzu, gdy namacalnie czujesz wiosnę w powietrzu, chociaż jeszcze śnieg pokrywa ziemię.

Dzisiaj poczułam wiosnę. Nie wiem, dlaczego, bo mamy styczeń. Teoretycznie środek zimy. Ale coś czuję, że zaraz nam przebiśniegi zakwitną.

Nuda jest piękna.
To z nudy powstają najlepsze pomysły, nudzenie się rozwija kreatywność, podnosi poziom energii.
Nuda... Jest lekiem.
Takim za darmo i gratis, w prezencie.

Właśnie nudzę się w wannie, w gorącej wodzie. Brzuch się trochę uspokaja. A zaraz będę wiedziała, co w tym brzuchu siedzi.
Trzymajcie kciuki :)

Edycja:
Ha! Tomografia mówi, że mamy stabilizację :D
Węzły przysercowe zmalały, największe zmiany na wątrobie również. Węzły chłonne w bebaszkach do 13mm, dalej naciek na trzustkę (ale to mam już z dwa lata). Węzły przy płucach się opanowały i wróciły do normy. Jedynie prawy jajnik, w sensie ten mój jedyny, szarżuje. Ale już w tk zaznaczyli, że to torbiel, a nie, że przerzut.
Kości milczą ;)
Dobra nasza! Czyli jeszcze trochę Was powkurzam ;D

wtorek, 14 stycznia 2020

Wiecznie niezadowolona


Ciężko być mną.

Nie będę narzekać na chorobę, świat i życie. Nie tym razem.
Ponarzekam troszkę na siebie ;)

Jestem genialnym wymyślaczem. Mam w tym mistrza. Wymyślę wszystko: zbuduję strategię przejęcia władzy nad konikami polnymi, skonstuuję machinę oszukującą automaty z napojami, a w wolnej chwili, na kolanie, naskrobię plan oblężenia najbliższej pasmanterii.
Mam mnóstwo świetnych pomysłów.
Ale cały ból polega na tym, że chciałabym zrealizować je wszystkie. NA RAZ!

Do tego nie wystarczy mi, że coś jest zrobione. Mogłabym pisać scenariusze do brazylijskich telenoweli. Zawsze znajdę coś, co mogę ulepszyć, usprawnić, a w gruncie rzeczy - wszystko wydaje mi się być nieukończone.

Spójrzmy chociażby na bloga.
Chciałabym, żeby miał śliczne etykiety, piękną grafikę, spójne zdjęcia, do tego ładnie posegregowane wpisy, a jeszcze chodzą mi po głowie przynajmniej trzy serie notek.
Najchętniej założyłabym nowego. Żeby był idealny.

Patrzę na fanpage i widzę, że mam do zrobienia nowe zdjęcie w tle, nowe profilowe... Wszystko takie niepasujące do siebie i skrajnie nieprofesjonalne.

Dochodzą jeszcze trzy świetne pomysły "biznesowe".
Ale czy je realizuję? Nie!
Cały dzień męczyłam się dzisiaj z grafiką, bo po raz kolejny uznałam, że potrzebuję fajnego logo.

Bo, muszę zaznaczyć, nigdy nie jestem do końca zadowolona z tego, co zrobię. Zawsze znajdę dziurę w całym, jakiś szczegół, który mnie irytuje.
W tym momencie na przykład bardzo irytuje mnie zła jakość grafiki w tle na FB.
I jutro to, kuźwa, naprawię.

Powoli uczę się odpuszczać. Zaznaczać granice danego projektu. Nie bawić się w nieskończone poprawki.
Do tego trzymam się planu pod tytułem "tylko cztery projekty na raz". Projekty, czyli realizowane cele ;)

No i przez to wszystko brakuje mi doby. Serio, czasami nie wiem, w co mam ręce włożyć. A przecież potrzebuję czasu, żeby czasem się umyć. Bo na jedzenie i sen już całkowicie nie umiem wygospodarować dostatecznej ilości czasu. Jeżeli nie zauważyliście - jest po drugiej w nocy. A ja jeszcze z godzinę posiedzę.

Chciałabym mieć wszystko w dupie. Oj, jak ja bym chciała pozbyć się moich ambicji. Poczuć, że moje pomysły są złe.
Żebym mogła po prostu zająć się tylko i wyłącznie sobą...

Ale to chyba nie byłabym ja.

Póki co melduję, że nowy cykl na blogu się opóźni. Znacznie. Mam przed tym jeszcze kilka projektów do zrealizowania.
Ważniejszych. Bo dotyczących mnie samej.
Potrzebuję czasu dla siebie, zwyczajnie.

Coś dla ciała, coś dla ducha, coś dla świata i coś dla pracy. Taki jest plan działania na przyszłość.
Będę się tego grzecznie trzymać.
Oby.

Poza tym... Nic nowego. Dalej nie odebrałam wyników tomografii. Nie krzyczcie. Nie rugajcie. Nie pouczajcie.
Od połowy grudnia czuję się wyśmienicie.
I nie mam najmniejszej ochoty słychać czyichś rad ;)

A jeżeli chcecie czasem poczytać, co mi siedzi w głowie, wchodzcie na Lucynkownik. To taki malutki pamiętniczek. Blog starej generacji.
Istnieje tylko po to, żebym umiała poukładać swoje myśli.
Tylko się nie przerazcie, sensu tam raczej nie odnajdziecie ;)

No. To tyle. Do usłyszenia!

poniedziałek, 11 listopada 2019

Dużo zabawy, żeby móc pisać


No. Wygląda na to, że udało mi się ogarnąć szablon. W końcu!
Ogarnęłam też laptopa.
I biurko.
I bazę do pracy.

W tym momencie do pełni szczęścia brakuje mi już tylko wygodnego fotela, żeby w swojej bazie móc się rozgościć na całego. Pewnie na dniach pochwalę się na Facebooku moją przeróbką biurka.
Wiecie przeca, że ja raczej nie z tych, co lubią chodzić na łatwiznę ;)
Oczywiście kupiłam sobie starocia na Olx (całe 35zł!) i przerobiłam po swojemu :D
Jakby nie było - jest blat, kilka półek, składane krzesełko z Ikei i dużo pierdółek, które poznosiłam z każdego pomieszczenia w mieszkaniu. Jeszcze muszę znaleźć coś różowego i brokatowego, bo stanowczo zbyt mało kobieco tu mam ;)))

Czas na zapowiedź.
Żaliłam się Wam kilka postów temu, że czuję, iż moja pisanina jest zbyt próżna i do niczego nie prowadzi. Może kilka razy się uśmiechniecie pod nosem, może czasem nawet brechacie bez żenady z moich przemyśleń, ale... to nie do końca to, o czym marzę.
Postanowiłam napisać serię postów (kilka już czeka na publikację, ha!) o wiele mówiącym tytule "Rak bez cenzury". Czyli wszystko to, co o chorowaniu chcielibyście wiedzieć, a nigdzie się o tym nie mówi. Bo nie wypada. Bo boicie się zapytać.
Mam już kilkanaście pomysłów na tematy do poruszenia, ale miło by było, gdybyście podsunęli mi kilka pytań, które Was dręczą.
Mam dojścia do kilku(set) osób z rakiem, wraz z którymi mogę zebrać dla Was subiektywne wypowiedzi dotykające sfery tabu.
Czas najwyższy zrobić coś, żeby rakowcy nie czuli się jak zwierzęta w ZOO, a rodziny i znajomi osób chorych wiedziały mniej więcej, z czym się na co dzień borykamy.
Czekajcie na pierwszy wpis! :)

Tulam Was cieplutko!
Pamiętajcie, że codziennie siedzę sobie na Facebooku i publikuję tam różne, czasem kompromitujące, zdjęcia ;)