Jestem przerażona. Okrutnie i boleśnie przerażona poziomem wiedzy, kultury i empatii naszego społeczeństwa.
Brykam sobie po internetach jak łania po łąkach i lasach. Tu zajrzę, tam pochwalę, tu skoryguję błąd ortograficzny...
...i w tym momencie zwykle rozpętuje się piekło.
Nie wpadłabym na to, że w większości grup na FB w regulaminie stoi, że zakazuje się zwracania uwagi na błędy językowe.
SERIO!
Nie jestem istotą z natury złośliwą, czy też bezinteresownie wredną (inna sprawa, gdy się mi na odcisk nadepnie, ale ten temat zostawmy ;)). Nie uważam, aby zwrócenie komuś uwagi było urąganiem czci bogów, czy czymś w ten deseń.
Sama mam problemy ze składnią, interpunkcją i związkami frazeologicznymi, a nie obrażam się na śmierć za zwrócenie mi uwagi. Mowa ojczysta jest czymś pięknym i wartym zadbania, jest dziedzictwem kulturowym. Może i trafiliśmy dość paskudnie, bo trafił nam się niezbyt prosty język o dość pokręconej genezie (dlaczego on szedł, a ona szła? nie tak łatwo to ogarnąć ;)). Ale jednak fajnie jest dbać o to, aby nasi rodacy nas, uwaga uwaga, ROZUMIELI.
Za każdym razem, gdy trafiam na jakieś "internetowe guru" (czyli współczesny odpowiednik "ciotki dobrej rady"), które pisze komentarze ciągiem, bez znaków interpunkcyjnych i z masą błędów ortograficznych, wpadam w niemal katatoniczne osłupienie.
Jak ktoś, kto nie potrafi porządnie sklecić kilku zdań, jak ktoś bez grama samokrytyki, może doradzać innym?
Ba! Jak może doradzać, gdy nie jest proszony o radę?
Jak mam szanować czyjeś poglądy i zdanie, gdy ten ktoś nie szanuje mojej potrzeby zrozumienia rozmówcy?
A jeszcze na koniec, po próbie dogadania się, obrywam czymś w stylu "nie pżypominam sobie rzebysmy pszeszły na ty guwniaro". Que?!
Zastanawiam się też, czy komukolwiek sprawia przyjemność klecenie wypowiedzi, które są kompletnie niezrozumiałe.
Zdania typu "Potrzebuję waszej rady?", "schematy na serwetkę?", "jaka wluczka" (zachowana pisownia oryginalna) to już codzienność.
Bolesna.
No ja nie wiem, czy potrzebujesz mojej rady. Ja powinnam to wiedzieć?
Dopiero od kilkunastu lat możemy szczycić się pokonaniem powszechnego analfabetyzmu. Jeszcze mój dziadek nie potrafił się nawet podpisać.
Doszło do tego, że, w końcu!, każdy może poczytać książkę, napisać list, czy porozmawiać na czacie.
Tylko, że to się zaczyna psuć. Zamiast słów pojawiają się gify. Zamiast artykułów oglądamy filmiki. Instrukcje do gier planszowych są dostępne w wersji filmowej. Już nawet czaty zostały wyparte przez wideokonferencje.
Czy za dziesięć lat jeszcze będziemy potrzebowali pisma?
Może to ja jestem jakimś dziwnym zabytkiem, który zanadto przywiązuje uwagę do słów?
Kiedyś słowo pisane było dostępne tylko wyższym warstwom społecznym.
Zamiast szanować ten dostęp do wiedzy niemal tajemnej, do ogromu informacji, które są na wyciągnięcie ręki, 90% społeczeństwa woli udowadniać, że są idiotami.
Bo wiecie, całe życie holduję zasadzie, że lepiej być postrzeganym jako głupiec i milczeć, niż otworzyć usta i rozwiać wszelkie wątpliwości.
W internecie jestem taka sama, jak na żywo.
Nie udzielam rad, gdy nie jestem o nie proszona.
Nie komentuję, gdy nie mam nic do przekazania.
Dodatkowo w sieci swój język traktuję, jak ubiór w życiu codziennym.
Nie pójdę w dziurawym dresie do urzędu, więc nie napiszę zwrotów grzecznościowych z małej litery.
Na powiem, że jakaś kobieta na ulicy wygląda jak dziwka, więc i żadnego zdjęcia w internecie tak nie skomentuję.
Nie wejdę komuś do domu i nie zacznę się w nim rządzić, więc i na niczym blogu czy profilu tego nie zrobię.
Nie zwierzam się obcej osobie w autobusie, że mój mąż strasznie chrapie, a w ogóle to nie lubię żółtego koloru, awokado jest obrzydliwe, a od zeszłego tygodnia schudłam dwa kilogramy, więc nie będę takich bzdur wypisywać pod losowym postem, który pojawi się na mojej tablicy.
Nie powiem koleżance, że jest gruba, tylko, że ta nowa sukienka nie podkreśla odpowiednio jej figury.
Nie chodzę po ulicy, krzycząc "śmierć homofobom", więc...
I tym podobne.
Przestańmy w końcu udawać, że internet jest jakimś rodzajem alternatywnej rzeczywistości.
Jeśli jesteś chamem w sieci to, przykro mi, jesteś nim też w rzeczywistości.
Pamiętajmy, że po drugiej stronie ekranu siedzi prawdziwy człowiek.
Ale wracając do tytułu notki.
Powoli uświadamiam sobie, że internet może i jest świetnym narzędziem, ale to właśnie on przyczyni się do upadku cywilizacji.
Piszcie o tym okresie,o współczesności, ale piszcie na papierze. Papier wiele przetrwa. Serwery i nośniki cyfrowe niekoniecznie.
Piszcie na potęgę o świecie, o tym, co się dzieje, jak zachowują się ludzie.
Mieliśmy epokę wiedzy i rozumu, drugie oświecenie, powoli zbliża się ciemnowiecze - ludzkość zginie bez kalkulatorów, komputerów, gotowych dań na wynos, sklepów online i sieci komórkowej.
Być może za kilka dekad zostanie nam tylko czysta kartka i ołówek.
Będziesz w stanie zbudować sobie dom? Wiesz, jak znaleźć wodę?
A, przede wszystkim, rozpoznasz żmiję, gdy na nią już nadepniesz?
Powiedzcie, że ludzkość przetrwa, proszę!
Zaczynam w to wątpić.
Ale co ja, "guwniara", mogę wiedzieć o życiu, świecie i przyszłości?
Boję się.
Historia lubi zataczać kręgi.
Pierwszy września 1939.
Pierwszy września 2019.
Czy cokolwiek różni jeszcze te dwie daty?
Przecież dalej cZŁOwiek cZŁOwiekowi cZŁOwiekiem.
A tak mało w nas człowieczeństwa.