...że Was kocham? :D
Tulam mocno!!!
W poniedziałek, po przywitaniu się na nowo z moim mózgiem i stosunkowo płaskim brzuchem, cieszyłam się, że we wtorek dostanę "krótką" chemię, czyli sam gemzar.
We wtorek, już na sali podań, okazało się, że platynka też jest w rozpisce i zamiast 30 minut, na fotelu spędzę z pięć godzin. Ale nie ma co narzekać - KCO się wyremontowało i oddział chemii jednodniowej wygląda lepiej, niż w jakimkolwiek filmie!
Na sali byłyśmy we dwie. Przynależała do nas prywatna łazienka. Tak, na dwie osoby osobna łazienka! A, w razie ogromnej potrzeby, na sali jeszcze umywalka! Tak dobrze to nawet na oddziale leżącym nie ma! (minimum 4 osoby na łazienkę, o ile ma się szczęście leżeć na małej sali) Oba fotele elektroniczne, z pełną regulacją (i tak niezbyt wygodne :x), na ścianie cudna fototapeta z wrzosami. Porównując do poprzednich warunków (pięć foteli, kilkanaście krzeseł na w sumie dwóch salach, chemia podawana nawet na korytarzu, do tego JEDNO WC na cały korytarz - dla pacjentów i osób towarzyszących) to istny raj. Normalnie nawet zasnęłam podczas spływania platyny :D
No i dzisiaj na nowo pożegnałam się z moim mózgiem. Dostałam w zamian wybrakowany egzemplarz, który myśli o: śledziach (w dużej ilości!), śmietanie (w ogromnej ilości!), bezach (chemiczny debiut, nie wiem, o co mi chodzi z tymi bezami, ale mogłabym żreć na okrągło 🤷🏻♀️), śledziach (powtarzam się?). I zjadłabym bakalii. Migdałów. Albo orzechów. Hm... (o białko mi chodzi?).
Wyjątkowo nie dreptają za mną frytki. Śledzie już tak. I makrela. Wędzona. Wątrobo, szykuj się!
Czabajki na świątecznie :) Chwalę się istnieniem obojczyków, póki jeszcze je widać ;) Tak, schudłam sobie, a tu mnie znowu sterydami karmią..! Ale muszą, bo morfologia już po pierwszej chemii popikowała sobie na łeb i szyję. Pfr. Mój organizm zachowuje się jak nie mój. A myślałam, że się znamy. I lubimy. I szanujemy. Powiedzcie mu coś!
Dokładnie 29 czerwca 2019 roku wzięłam ostatnią porcję chemii. Minął rok, piękny i spokojny. Cudowny i bezcenny.
Mało pisałam. Bo to blog rakowy, a ja byłam chwilowo "zdrowa". Zasłużyłam, aby chociaż chwilę nie myśleć o skorupiaku. Jednak wracam. Jak widać ;)
Dzisiaj znowu odwiedziłam onkologa, w środę mam tomografię, a od 4. listopada zaczynam na nowo chemię. No chyba, że tomografia wykaże jakąś inną przyczynę wodobrzusza, które mnie dopadło ;)
Wyglądam jak w zaawansowanej ciąży. Z trojaczkami. Ciężko mi się siedzi, chodzenie wywołuje ból pępka (?!), ale czuję się stosunkowo dobrze. Znaczy się - nie łykam ton tabletek, nie ćpam przeciwbólowych na kilogramy, a z "mocnych" leków przerzuciłam się na... Paracetamol. I działa na mnie wręcz obłędnie! Czyli, bądźmy szczerzy, nic mnie nie napierdala, jak co to tylko ćmi i dokucza ;)
Ale ja nie o tym chciałam!
Wiecie, jak to jest mieć swojego, dobrego lekarza? Zaczyna się od "wyglądasz obłednie!", leci przez "jesteś moim onkologicznym cudem!", a kończy się "przytuliłabym cię, ale ten covid...". Po czym mnie przytula i mówi, że liczyła na to, że już nigdy się nie spotkamy. Moja doktorka jest cudowna! Nie zrzędziła, że nie wpadłam na kontrolę, bo rozumie, że ja wiem, gdy coś jest nietentego. Wie, że życie to nie leżenie w szpitalu. I że jakość życia jest ważniejsza od jego długości :) Do tego jej zależy! Zwyczajnie i po prostu.
Jestem ogromnie wdzięczna światu, że postawił na mojej drodze kogoś takiego. Kogoś, za kim się tęskni, chociaż się wcale nie powinno ;) No bo, musicie przyznać, że trochę nienormalne jest tęsknienie za swoim onkologiem. A tęsknię za nią potrójnie za każdym razem, gdy nam do czynienia z innym lekarzem. A dzisiaj miałam ;)
Teraz idę poodpoczywać. Przy szydełku. Zasłużyłam! Wstałam w końcu o przed siódmą rano! Pierwszy raz od... Ponad roku. Yep. Od ostatniej chemii ;)
Tulam Was mocno!