Skrajnie lewym palcem lewej stopy (czyli tej, gdzie paluch jest nie po lewej, ale po tej drugiej lewej stronie) namierzam rzeczywistość, czyli miękkość wykładziny w sypialni.
O, jest.
Miękka, brudna, posklejana.
Namierzyłam rzeczywistość.
Z radosnym "apsik" i mniej radosnym "cherl cherl cherl" człapię do kuchni, celem wrzucenia na ruszt piętnastu tabletek i szklanki wody z dwudziestoma dwoma suplementami diety.
To nic nie daje. Dalej głębokie "cherl cherl" idące prosto z trzewi rozrywa moje gardło i klatkę piersiową.
No cóż. Odporność na poziomie zerowym ma swoje konsekwencje.
Otóż... ponownie wyhodowałam świerszczyki w oskrzelach.
Czy nie mogłabym chociaż przez jeden, jedyny dzień być zwyczajnie zdrowa, bez żadnych jebanych chemii, gorączek i katarów?
Od trzech tygodni ciągła walka. I to tym razem nie z alienem, ale ze zwykłym, kurwa, przeziębieniem.
Ileż można? Cherl, cherl, cherl...
No i dostało mi się zarazkiem od Lucyny. Teraz też jestem pociągająca i cherlająca :(
OdpowiedzUsuńNo i dostało mi się zarazkiem od Lucyny. Teraz też jestem pociągająca i cherlająca :(
OdpowiedzUsuńTrzymajcie się dziewczyny i zdrowiejcie.
OdpowiedzUsuńHej Lucynka, wykaraskalas się juz z tego przeziębienia? Trzymaj się dziewczyno.
OdpowiedzUsuńaga