Nie wiem, czy się ze mną zgodzicie, ale koty mają w sobie dziwną magię. Nie zauważa się tego na codzień, nie widzi się tego u osobników, z którymi się nie stworzyło specyficznej nici porozumienia. Ale ta magia wypływa, gdy się patrzy w te szczwane slepia, gdy tulą się i mruczą. Gdy w jakiś niepojęty sposób rozumieją, że dzisiaj nie jesteś w formie i, o dziwo, tylko siedzą i patrzą. I mruczą. Psy też mają talent do wyczuwania samopoczucia, ale nie są nawet w połowie tak czułe, delikatne i... taktowane. Magia. Właśnie mam kocią łapkę na nosie. Ciemka w swój niemy sposób mówi "nie martw się, jutro będzie lepiej".
Minęła kolejna noc, która wiele mnie nauczyła. Myslałam, że o bólu wiem już wszystko, że absolutnie nic już nie jest w stanie mnie zaskoczyć. Myliłam się.
Poznaję dogłębnie kolejne stadia i rodzaje bólu. W nocy poznałam ten rozrywajacy. I nie chcę go więcej.
Po każdej kolejnej chemii jest go coraz więcej. Mam już opracowane strategie działania na wszelakie rodzaje bólu wątroby i kości. No to alien dał mi wyzwanie. Siadł mi żołądek. Hordy dzikich bestii rozrywają go na strzępy.
No to leże plackiem w łóżku juz trzeci dzień z rzędu. I myślę. Wspominam.Poznaję dogłębnie kolejne stadia i rodzaje bólu. W nocy poznałam ten rozrywajacy. I nie chcę go więcej.
Po każdej kolejnej chemii jest go coraz więcej. Mam już opracowane strategie działania na wszelakie rodzaje bólu wątroby i kości. No to alien dał mi wyzwanie. Siadł mi żołądek. Hordy dzikich bestii rozrywają go na strzępy.
Za oknem wyrasta mi górka, calutka pokryta śniegiem. Jak byłam dzieckiem to nie dość, że była ona większa to jeszcze nam, dzieciakom, wydawała się być wręcz ogromna! Pamiętam jak na sankach porwałam nową kurtkę, była taka śliczna, fioletowo-turkusowa. Tata mi później musiał ją pozszywać :) Albo jak Gzybolec uczyła, a raczej próbowała mnie uczyć jazdy na nartach. Były krociutkie, z trzydzieści centymetrów, ale i tak nie podołałam. Jakoś mój rozsądek zawsze był silniejszy niż dziecięcy pęd za rozrywką i wrażeniami ;) Nawet jak pojechaliśmy na działkę dziadków Grzyba to bałam się wleźć na dach altanki. Ziemia zawsze była moim ulubionym podłożem. W piaskownicy budowałyśmy dom, a w ogródku pod klatką zrobilysmy... Ogródek, tylko, że z warzywami. Z patyków nawet skonstruowalysmy ogrodzenie... Które następnego dnia rano sprzątaczka nam sprzatnela. Nawet próby sadzenia drzew czy słoneczników (specjalnie z garaży opony targałysmy!) spełzły na niczym, bo france albo za daleko zajechały kosiarką, albo złośliwie wyrwały z korzeniami naszą wiśnię. Była też baza pod balkonami, gdzie znosilysmy tonę ślimaków z okolic. Poryczałam się jak dzidzi, gdy przypadkiem jednego rozdeptałam ;) I pamiętam kąpanie lalek Barbie w kałużach po ledwie stopniałym śniegu. I kursy z wózkami dookoła bloku.
Patrzę za okno. Na górce zaledwie trójka saneczkowców. Co współczesne dzieci będą wspominać, gdy choroba przyszpili ich do łóżek?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wysoce prawdopodobne, że nie opublikuję komentarzy, które:
- obrażają autorkę bądź czytelników bloga,
- zawierają tylko link,
- mają charakter religijny i nawołują do "nawrócenia",
- nakłaniają do alternatywnych metod leczenia.
Oczywiście od powyższej reguły są wyjątki!
Akceptujmy i darzmy tolerancją siebie nawzajem :)