Tak, pojawił się program ze mną w roli głównej... niestety emisja programu w tv mnie ominęła, ale na szczęście, jest już dostępny w internecie. Uwaga uwaga...
...tylko pamiętajcie, że kamera dodaje 5kg, a ja, z nerwów przed nagraniem, zżarłam ich chyba z pięć ;)
Klik!
Odczucia? Źle mi z tym, że wyszłam na marudną, zapłakaną i w ogóle poddaną dziołchę. Wiecie przeca, że tak nie jest. Czasami tylko się podłamuję, ale to są momenty wyjątkowe, które należy wyciąć ;)
Dwa - wkurza mnie lampa odbijająca się od czaszki. Pewnie tego nawet nie zauważyliście, ale ja to WIDZĘ!
Trzy - opowiadałam Wam tyle o kuchni, możecie ją podziwiać w pełni ;)
Ale ale!
Niedługo remont! Podciągniemy pod remont przedpokoju, którego koszty właściciele mieszkania nam zwrócą :)
Ogólnie jestem raczej zadowolona. Reportaż nie wyjaśnia zawiłości całej sytuacji, ale pokazuje, że coś w systemie jest nie tak. O to chodziło :)
Gorzej mi z tym, że potwierdziło się to, co codziennie zauważałam w lusterku. Choroba zmienia, strasznie. Oczy jakieś takie wyłupiaste, skóra odbijająca kształt oczodołów, cienie pod ślepkami, pucki wypełzły straszne, włosy... no litości. Łapię doła. Gdzie są moje rysy twarzy? Gdzie kości policzkowe, które odziedziczyłam po Mamuśkowatej i które uwielbiałam? Z rozrzewnieniem zaczęłam przeglądać zdjęcia, starsze i nowsze. I coś jest wybitnie nie tak. Ważę dokładnie tyle samo, co przez ostatnie 4 lata... A całe ciało jest jakieś takie... Nalane? Spuchnięte? A na swój pyszczek nie mogę patrzeć :(
Na dowód - zdjęcie sprzed choroby, z moimi ukochanymi warkoczykami. Kiedyś znowu będę mieć takie włosiska... ;)
Do tego dogrzebałam się nawet do zdjęć z wyprawy do Pragi. Ach... Praga! Jeżeli istnieje jakieś miejsce, gdzie czuję się w pełni sobą i w pełni należna do miejsca, w którym się znajduję, to jest to właśnie Praga...
I ja kilka lat temu - szczęśliwa, radosna, nieświadoma tego, że alien już trawi moje trzewia...
I mi się jakoś nostalgiczno-melancholijnie zdobiło :(
Lucynka jeszcze wyhodujesz takie warkoczyki :) Obejrzałam reportaż.Dobrze,że Twój problem został nagłośniony,oby wszystko dobrze się skończyło.Jesteś wspaniałą,pełną energii osobą.Pomimo wszystkim złym chwilom wierzę,że dasz radę!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Dzięki wielkie ;*
UsuńLucynko, dobrze, że reportaż tak szybko sie pojawił:) Ale jesteście z mamą podobne:) Przykro patrzeć na jej łzy. A Twoje kociaki cudowne:) A sama Ty także:) Warkoczyki miałaś cudne, wierzę, że niedługo je zapleciesz:)
OdpowiedzUsuńDzięki za mile słowa :-)
UsuńLucynka. Brawo za odwage. Walcz dziewczyno, mow glosno. Co za bezsercowce w tym kraju. Wstyd!
OdpowiedzUsuńWszystko wroci do normy, warkoczyki tez :) Cierpliwosci Kochana i sily, sily, sily.
Pozdrowienia dla mamy, cudna jest!
Buziaki, Kasia K-Z
Moja cierpliwość do zbyt cierpliwych nie należy - chce warkoczyki JUZ! ;) Pozdrawia cieplutko :-)
UsuńWalcz! Nie daj się tym urzędasom!
OdpowiedzUsuńNie dam się :-)
UsuńTrzymam za Ciebie kciuki :)
OdpowiedzUsuńPrzypomniałaś mi tym blogiem moja własną walkę ze skorupiakiem. Mój prywatny brak włosków, umieranie po każdej chemii...Przez tydzień byłam wtedy całkowicie wyłączona z życia. tylko leżałam w łóżku. Nie jadłam, nie piłam, nie chodziłam do toalety..Tylko spałam i wy...no wiesz :)
Jeszcze rok po zakończeniu leczenia na sam widok szpitala, w którym tak sie nad moimi żyłami znęcali miałam potężne mdłości. A zapach nowych worków na śmieci nadal mi się źle kojarzy.
Ale wygrałam :) To już 7 lat spokoju od skorupiaka.
Mam nadzieję, ze nie złożysz broni w walce z Alienem i dokopiesz tym cholernym urzędasom :)
Pozdrawiam serdecznie :)
Monika
Milo słyszeć, ze nad tymi wrednymi dziadochami da się wygrać, to bardzo motywuje :-) Pozdrawiam cieplutko ;*
Usuń