Pińcet stopni w cieniu, w słońcu będzie z trzy tryliardy...
A ja dalej sobie dyszę, a co! Zabroni mi ktoś?
Z nosa dalej ciurka, w oskrzelach znowuż stado świerszczyków. W ramach bonusu do cierpienia mój port napuchł i wygląda jak czerwona mandarynka. I boli.
Na szczęście już w poniedziałek obejrzy to lekarz.
Tak, wiem, szpital, pogotowie, et cetera et cetera, ale...
W weekendy w szpitalach i tak nie ma specjalistów. Wolę przetrwać do poniedziałku.
Moje kurwinki białe są całkiem stabilnie usytuowane na przyzwoitym poziomie, więc nie ma się co martwić na zapas.
No bo po co się martwić, skoro martwi się nie żywią, hm?
Aktywny to tydzień.
Od soboty mamy gości. Siostra Mojego plus w bonusie przeurocze dwie bestyjki w wieku rok i lat pięć.
No i cierpię na rozdwojenie jaźni.
Na początku było zderzenie świata kotów i świata dzieci,
Czyli my pilnujemy, aby nic nie zabiło kotów, Siostra żeby dzieci nic nie uszkodziły... Tfu, żeby nic nie uszkodziło dzieci.
I tak Siostra nieświadomie zostawiła otwarte na oścież okno (siódme piętro! koty! brak skrzydeł!), a my ustawialiśmy wszystko na ławach, nie kitraliśmy kabli po kątach... Dzisiaj mogę stwierdzić, że już ogarnęliśmy system.
I teraz oglądając pokoje włączam najpierw nakładkę "dzieci", następnie "koty". Dwa razy więcej roboty ;)
Dostałam również dysonansu żywnościowego.
Osobiście nieskromnie sądziłam, że żywimy się dobrze. W miarę. Stosunkowo.
No wiecie, brak torebek, kostek, słoiczków, itp.
Wtem przyjechała Gromada.
Zderzenie światów żywnościowych ogromne!
Lidka (lat pięć) nie jada ziemniaków (kocham ziemniaczki, om nom nom), wzgardziła moimi ciasteczkami zbożowymi, krzywo patrzy na spagetti, a najchętniej wtrynia parówki i owoce. Mogą być nawet razem. No i szpinak też jej nie ten tego. Ale na szczęście posmakowały jej moje sosiki.
A u nas na obiady głównie duszone mięso (można podziękować chorej wątróbce, pfr), ziemniaczki (duuuużo potasu), do tego mizeryja (bo ja lubię ogórasy ponad przeciętnie). Na śniadanko chlebek z serem żółtym, kolacja jakaś na ciepło lub zupełny jej brak.
Ciężko mi nawet opisać to zderzenie. Przez dwa dni chodziłam w totalnym szoko-amoku.
Jak można jeść parówki? (pytanie retoryczne tłukące mi się w głowie od tygodnia)
Z plusów - zaczęłiśmy jeść ciemny, pełnoziarnisty chlebek. Póki trzewia mi się nie zbuntują.
Rok temu wytrzymały dwa miesiące. Buehehehe. Niepozdrowienia dla aliena.
Jestem wykończona. Mimo, że ciągle siedzę w domu. No niestety słońce i wysoka temperatura urządziły mi areszt domowy.
I czekam na moich Wojowników z obiadkiem, tudzież kolacyją.
Dzisiaj pizza, domowa.
Z twarogiem, szynką, czosnkiem, oliwkami, pomidorkiem, serem i ananasem.
Niezła mieszanka, a my mamy tylko jeden kibel...
Hihi, będzie się działo! :D
No, po takim misz-masz mogą nastąpić rewolucje żołądkowe 😀 buziaczki 😗
OdpowiedzUsuńNo co ty parówki dla moich to przynajmniej raz w tygodniu na ciepło, a w tygodniu jako przegryzkę sobie wyciągają z lodówki na zimno :) jakby im pozwolić to tylko parówkami i kluskami by się żywili...
OdpowiedzUsuńBrrrr. Parówki to zuo! I boli po nich wątroba, a to już coś znaczy ;) Buziam :*
UsuńA mówili mi przyjaciele
OdpowiedzUsuńNie mieszaj ogórków z dżemem
Musztardy z kisielem i śliwek z likierem
Żołądek to nie San Francisco!
Lena