Jesteś zdrowy. Na ciele i umyśle. Masz co jeść i gdzie mieszkać. I już jesteś w sytuacji lepszej niż 80% ludzkości.
Oglądasz w telewizji program. O ludziach chorych, ubogich, z problemami.
Może współczujesz (albo i nie), może się nad tym zamyślisz (albo i nie), ale wkrótce zapomnisz (albo i nie).
Oglądam dokument. I może i współczuję, może i myślę, ale... Nie potrafię zapomnieć. Bo ROZUMIEM.
Oglądałam program "Pożera mnie własną twarz" na TVN Style.
"Bohaterką tego wstrząsającego dokumentu jest 17-letnia mieszkanka Zimbabwe, Tare. Dziewczyna cierpi na rzadką chorobę nowotworową – włókniaka kostniejącego. Przebiega ona u Tare bardzo agresywnie a włókniak przybrał drastyczną postać. Nawet lekarze są zszokowani tempem wzrostu nowotworu. „Nigdy nie widziałem człowieka w tym stanie" – mówi jeden z nich. Tare i jej mama przez 3 lata podróżowały po Zimbabwe, od kliniki do kliniki, próbując wyleczyć nowotwór. Bezskutecznie."
Dziewczyna przechodziła szereg operacji aby móc oddychać, jeść, mówić.
Wyglądała jak wyglądała. No dobra, nie ukrywajmy. Jak potwór. Monstrum.
Większość ludzi pewnie by przełączyła na inny kanał, ale ja oglądałam zafascynowana.
Dziewczyna walczyła. Zbierała pieniądze na leczenie.
I rozumiałam.
Gdzieś tam we mnie otworzyła się zapadka, która nie mówiła "biedna, wygląda jak potwór".
Mówiła "biedna, wiem jak ten kurewski insekt w kościach boli, trzymaj się!".
I mówiła "obie wiemy, że nigdy nie będzie dobrze".
Właściciele alienów pewnie się ze mną zgodzą - rak na zawsze zmienia człowieka.
Sieje w nim niepewność jutra. Ból, który nigdy nie mija, żal, którego nie da się ukoić.
Strach, który budzi się w nieoczekiwanych momentach.
I ból, fizyczny, który jest nie do opisania. Nawet, gdy od chemii już daleko to kości doskonale ja pamiętają. I działają lepiej niż meteorolodzy.
Mimo to walczymy wszyscy wściekłe.
Kłamiemy, że jutro się nie liczy, że żyjemy chwilą i liczy się tylko tu i teraz.
A my przecież walczymy nie tylko o jutro, ale też o to, aby jutro, za tydzień, rok, dziesięć i dwadzieścia lat nadal istniało jutro.
I nie chcemy byle jakiego jutra, z kabelkami w żyłach, workami w nerkach i maszyną pikająca nad uchem.
Chcemy dobrego, spokojnego jutra.
A przecież wiemy, że żadne nie będzie spokojne bo...
...będziemy myśleć o tym, aby jutro nastało.
Paradoks rakowca.
Kawaler zapytał mnie kiedyś, czy mało mi moich łez, że jeszcze oglądam w telewizji cudze nieszczęścia.
A ja lubię.
Albo śmiać się z głupich problemów głupich ludzi, którzy głupio przejmują się zupełnie głupimi rzeczami.
(Rekord pobiła kobitka z nadmiernym owłosieniem. Płakała jakby jej świat się zawalił. Ciekawe, czy wolałaby być łysa. Wszędzie. Łącznie z rzęsami.)
Albo współczuć tym, co mają gorzej.
Miło pomyśleć, że moje alieny to pikusie.
Może i występują stadnie, ale są malutkie.
Może i ich dużo we mnie wszędzie, ale nie ważą dwa kilogramy i nie są wystawione na widok publiczny.
O jak mi samolubnie dobrze, że mam lepiej.
Chociaż i tak mam chujowo.
Ale zawsze mogło być gorzej, czyż nie?
Nowy wymiar telewizji. Oglądam sercem, nie oczami.