Kibluję dalej, zastanawiając się głęboko nad sensem mojego siedzenia w szpitalu. Nie dostaję leków, nie mierzą mi nawet temperatury ani ciśnienia, ot se leżę na dupie i nic nie robię. Poza użalaniem się nad sobą, wędrowaniem bez ładu i składu po szpitalu i marzeniem o gorącej kąpieli...
Dopiero jak zaczęłam regularnie bywać w szpitalach to odkryłam znaczenie przysłowia "Kota nie ma to myszy harcują". Zmieniłabym to na "Ordynatora nie ma to lekarze/pielęgniarki/salowe/pacjenci harcują". Chociaż jeżeli chodzi o personel to użyłabym słowa "opierdalają". Pielęgniarkę widziałam dzisiaj razy dwa. Lekarza raz. Wparował na salę, zapytał ogółu "Wszystko ok?" i pognał dalej, nie czekając na odpowiedź. Bo, nie dajcie Bogowie, nie byłoby ok i musiałby poświęcić chwilę dla chorego, u którego jest nie ok?
Mogę się założyć, że wieczorem lekarz o nic nawet nie zapyta. Zajrzy tylko na salę, przeliczy głowy, upewni się, że wszyscy żyją (albo wrócili z baletów na mieście) i pogna dalej.
I tutaj moje aktualne miejsce przebywania nie różni się w niczym od pozostałych branżowych hoteli sześciogwiazdkowych. Razem z ordynatorem zdaje się znikać większość personelu i spora część pacjentów (którzy, niczym nie kontrolowani, wyskakują sobie na miasto na pizzę).
Czyli dalej gówno wiem i się zwyczajnie opierdalam.
Odkryłam błogosławieństwo odwiedzin - gdy takowych brak morale spadają na łeb, na szyję, na mordę i pysk. Alem od piątku rodzinnie wysoce zaopiekowana. I dobrze mi.
I tylko troszku nie chce mi się już tu, KURWA, siedzieć.
Jak tam kobietko, jesteś już w domu, trzymasz się? Skrobnij coś, bo jakoś się niepokoję, a nie powinnam.
OdpowiedzUsuń