Leżąc w Żorach na internie sądziłam, że ludziska przesadzają w narzekaniu na jedzenie. Mieliśmy do wyboru kilka diet - dla diabetyków, o obniżonej kaloryczności, wątrobowa, płynna, półpłynna... Do wyboru do koloru. Owszem, bywały "smaczki" w postaci kapusty czy fasoli dla wątrobowców, niesłone mięso z przesolonymi ziemniakami, ale ogólnie dieta była całkiem zróżnicowana, dużo warzyw we wszelakich postaciach, czasami nawet owoc albo kompocik na deser rzucili. Jakiś czas też łaziłam za lekarzem, aby wrzucił mnie na "tysiąc kalorii", bo pani na takowej dostawała dwa razy więcej jedzonka niż reszta na sali. A że miała też cukrzycę to z zazdrością w oczętach patrzyłam na jajeczka i twarożek (rewelacyjny twarożek!!!) na jej talerzu. Ale lekarz odprawił mnie z kwitkiem twierdząc, że może i jest mnie więcej niż powinno, ale nadwaga nie jest przyczyną mojej choroby, a nawet zasugerował, że mój nadbagaż przyda się w leczeniu. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że podejrzewają nowotwór, więc dalej zazdrościłam jajeczek na talerzach tysiąckalorycznych (ja na wątrobowej nie dostałam ani jednego przez dwa tygodnie!!!). Czy narzekałam na żywienie? Owszem. Bo zawsze mogłoby być lepiej ;)
W Katowicach jednak żywienie woła o pomstę do nieba. Na sześć posiłków niedozwolone jedzenie dostałam... sześć razy. Ja się nie dziwię, że większość ludzi na onkologii wygląda jak skrzyżowanie szparaga ze szczypiorkiem... Wczoraj dostaliśmy około 800kcal. Spójrzmy na to szczegółowo.
Środa - kolacja:
dwie kromki chleba, masło, 2 plastry wędliny z gatunku "podła"
Czwartek - śniadanie:
dwie kromki chleba, masło, 4 plastry sera żółtego (wyrób seropodobny)
Czwartek - obiad:
rosołek (z kostki) z kaszą manną, niesolone ziemniaki pastewne, dziwny sos z fasolą białą i kiełbasą smażoną
Czwartek - kolacja:
dwie kromki chleba, masło, miód miodopodobny (skład: 82% cukier)
Piątek - śniadanie:
dwie kromki chleba, masło, pasta jajeczna
Piątek - obiad:
kapuśniak (bez warzyw zupełnie, poza zagubionymi dwoma kostkami marchewki - nie wiem, jak to zrobili), ryż z jabłkami
Wszystko w ilości "łyżka". No i jestem pełna podziwu. Trzeba mieć wybitny talent, aby spierdolić kapuśniak czy ryż z jabłkami. A potrafią to zrobić. Spójrzcie tylko, ile tu warzyw! W zupie pływały mi nawet dwie kostki marchewki :)))
I nie ważne, czy ważysz 40kg czy 120kg, czy masz cukrzycę, aliena na wątrobie, guza w przełyku - dostajesz to samo. Miód na kolację, tonę chleba i rozgotowany ryż.
Jak dobrze, że na dole jest bar. I mają przepyszne pierogi :)))
A po drugiej stronie ulicy Żabka.
Właśnie uzupełniam dietę o porcję warzyw... przecież czekoladę robi się z kakaowca, nieprawdaż? :P
Trzymam kciuki żeby nie zawalili Cię tymi warzywami ;)
OdpowiedzUsuńA może to spisek kuchni szpitalnej z barem na dole i żabką? Jedni dają fatalnie jeść, to drudzy zarabiają więcej.
Pozdrawiam trzymaj się ciepło.
D.
No wiesz, żyjemy w takiej części Europy, gdzie zawartością przydomowego trawnika możesz wytruć cały Stadion Narodowy. Dlatego nie dziw się temu, że w czeskich knajpach jedynym daniem "wegetariańskim" jest smażony ser, a w polskich szpitalach wolą żarcie z proszku. ;)
OdpowiedzUsuń