Strasznie się bałam iść do hospicjum. Tak zupełnie nieracjonalnie, bo przecież wiem, że jest ono od tego, żeby pomagać chorym. Taki szpital, tylko dla leczonych paliatywnie.
Wszystko, co się tam działo, przerosło moje najodważniejsze marzenia!
W poniedziałek rano wpadła do mnie do domu pielęgniarka zrobić wymaz na covid. Nawet dupki nie musiałam nigdzie ruszyć! Wypiłyśmy kawkę, pogadałyśmy. Gdy wynik okazał się negatywny, zaczęliśmy się zbierać.
Podjechaliśmy pod Hospicjum im. Jana Pawła II w Żorach. Ledwo Krzyś zapakował mnie z tobołami na wózek, a już przyszedł pan z portierni i pyta, czy pani Czabaj. Nie czekaliśmy nawet minuty! Zgarnął mnie z wózkiem na salę.
Tam siostrzyczki, w ogóle nie pytając o konieczność pomocy!, rozpakowały mnie do szafek, zakwaterowały w łóżeczku, rozebrały. I przyniosły racuchy z jabłkami, bo właśnie wolontariusze smażyli dla podopiecznych. Były przepyszne! Po podpisaniu wszystkich papierów (w łóżku! bez błąkania się po oddziale!), zaproponowano mi kawkę i ciasteczka :)
Na sali było miejsce na trzy łóżka, ale chwilowo byłam sama - jedno miejsce było puste, a współlokatorka (wraz z wyrkiem :D) siedziała na świetlicy. Na całą ścianę było okno, a za nim taras, na który mogłyśmy wychodzić. I oczywiście łazienka, w pełni dostosowana dla niepełnosprawnych.
Na specjalną uwagę zasługują łóżka. Drewniane, z pełną regulacją pozycji i materacem przeciwodleżynowym. Wygodne jak diabli!
Zaraz po zakwaterowaniu przyszła do mnie pani psycholog (znamy się już siedem lat, z hospicjum domowego). Zaraz później przyszedł lekarz i OD RAZU przytargał sprzęt do USG, zrobił nakłucie i zaczęła spływać woda z brzuszka. Tym razem 12,5l. Na bogato ;)
Punkcję miałam zrobioną bardzo grubą igłą, więc nie było szans, żeby od razu rana się zasklepiła. Siostry przykleiły mi woreczek urostomijny. Szukały takich, żeby były jak najwygodniejsze. Znalazły nawet takie, do których można podpiąć dwulitrowe worki! Idealne na noc. I, żeby było weselej, dostałam zapas tych worków do domu! Duży zapas ;)
Co chwilkę na salę wpadały rehabilitantki, salowe, siostry, psycholożki, doktorzy. Nawet lekarz, który mnie diagnozował siedem lat temu w szpitalu w Żorach się pojawił. Teraz już nie jest stażystą, a dyplomowanym onkologiem :)
W środę musiałam trochę powalczyć, żeby ordynator mnie wypuścił do domu. Chciał mnie do piątku trzymać. Albo chociaż do czwartku. Nie dałam się ;) Na szczęście miałam cokolwiek do gadania :D
Przez te trzy dni byłam masowana, karmiona, zabawiana, przytulana, komplementowana. Normalnie jak na spa! Dodatkowo, siostry wygrzebały mi w magazynie lepszy, nowszy, wygodniejszy wózek (poprzedni też był wypożyczony z hospicjum). Teraz możemy nawet jechać na spacerek, bo nic mnie nie żre w uda :) Wszyscy byli zaskoczeni, że sama się spakowałam. Bo jeszcze w poniedziałek potrzebowałam pomocy przy kąpieli. Szybko dochodzę do siebie.
Po punkcji najgorszy jest drugi dzień - wszystko boli i ledwo żyję. Dodatkowo wzięły mnie rano straszne wymioty. Za to już wieczorem Krzysiek musiał mi dostarczyć jakieś papu, bo byłam głodna jak wilk, a niestety w hospicjum nie mają tego, co uwielbiam najbardziej - surowych warzyw. Zjadłam całą michę sałatki greckiej :)
Dopasowano mi leki przeciwbólowe - jestem teraz na plasterkach, które działają. Te, które miałam kilka lat temu, nic nie pomagały. A te dają radę :)
Mogłabym Wam godzinami pisać, jak wspaniale czułam się w hospicjum, jak bardzo zaopiekowana byłam. Nie miałam czego się bać :)
Następnym razem pójdę tam z radością i bez strachu. Fajnie było. Chociaż w domku i tak jest najlepiej :)
Chciałam Wam też powiedzieć o zbiórce pieniędzy.
Zrzutka.pl/lucyna
Zbieramy pieniądze na immunoterapie. Jest nadzieja, że będę całkiem zdrowa! Więcej dowiecie się z opisu zrzutki lub na fanpage na Facebooku.
Mamy również grupę, prowadzoną przez moją cudowną Duszkę, Martynę. Na grupie odbywają się licytacje na rzecz mojego leczenia. Mamy dużo rękodzieła, książek, cudów na kiju. Polecam :)
Grupa z Aukcjami Charytatywnymi
Trzymajcie się cieplutko!
Buziaki :)