poniedziałek, 29 maja 2017

Co doprowadziło mojego prywatnego Małża do łez ;)

Na wstępie muszę wklepać poniższy fragment, bo wiem, co się zaraz będzie działo, jaki hejt poleci ;)

Wpełzłam ostatnio na dziwny etap życia. Etap, gdy każdy próbuje mi rozkazywać.
Ludzie myślą, że grzecznie posłucham ich mało grzecznych "rad" i, z podkulonym ogonkiem, będę tańczyć, jak mi zagrają.

Wiadomość dla owych "radnych":
nikt nie przeżył za mnie życia, nikt za mnie nie był leczony, krojony, nasycany chemią, naświetlany, badany, rugany, olewany, opierdzielany. Nikt za mnie też nie rzygał, nie srał, nie wył z bólu, nie słaniał się na nogach z wyczerpania.
Więc nikt za mnie teraz nie będzie podejmował decyzji.
I nie będę robić czegokolwiek tylko dlatego, że ktoś tego ode mnie oczekuje.
Jestem wolna.
Ty też jesteś. Dlatego nikt Ci nie każe tego czytać.
Więc jeśli masz jakiś problem z tym, że mam odwagę robić to, na co mam ochotę to... wyżyj się gdzieś indziej :)

*notka właściwa*
Mój Mężny to dziwny typ. Bardzo dziwny.
Nie ruszyło go to, że codziennie latam na zakupy i z piechem na spacer, że codziennie ma cieplutki obiad, gdy wróci z pracy. Nie zauważył nawet, że w ciągu jednego dnia zrobiłam porządek w mojej szafie (wcześniej zajmowało to około 10 dni... roboczych). Nawet fakt, że w ciągu jednego dnia potrafię pojechać na tomografię, wrócić, umyć podłogi, wstawić pranie, ugotować obiad i skoczyć z piesem na dwór go nie wzruszył.

Złamało go... odkurzanie.
Coś, co od dawna robię codziennie. Wiecie, mamy takiego potworka na nóżce, ssie może słabo, ale ma turboszczotę, a w korpusie ukryty jest malutki odkurzaczyk. Fajnie zbiera sierść, a mamy jej w domu całe kłęby. No trzy koty i psiak troszkę tego generują, szczególnie na wiosnę ;)

I w niedzielę, jak każdego innego dnia, chwyciłam odkurzacz. Na szybko obleciałam podłogi, żeby zebrać piach i sierściucha, później wyodrębniłam z machiny odkurzacz ręczny i lecę - ranty, blaty, parapety, obrazki, telewizor... Wszystko, co mi wpadnie pod wylot, zanim minie 15 minut i odkurzacz się rozładuje. Wskakuję (niczym gazela! ;)) na kanapę i jadę z lampą. Wzrok mój padł na żyrandol. No to śmigam, odkurzacz nieskończonej baterii nie ma. Bzuuuum, bzuuum, bzuuuum, odkurzone. Starczyło jeszcze na przelecenie książek nawet.

A mój Mężny w płacz.
Bo on nigdy mnie takiej nie widział. Nie widział, jak skaczę po meblach. Nawet moment wieszania obrazków na ścianie mu umknął, bo był na delegacji.
Nie zdawał sobie sprawy z tego, że ja na prawdę mam masę energii i siły, że nic już mi nie jest straszne. No dobra, maratonu nie przebiegnę, ale na przystanek sobie już potruchtam.

Poczułam się niedoceniona. Kuźwa! Robię to codziennie! Każdego jednego dnia!
A on dopiero teraz to zauważył!

Faceci... ;)

Dobra, teraz się nabijam i złoszczę, ale to było na prawdę urocze :D

Złożyłam "zamówienie" na prezent na urodziny ;) Od dawna już o tym marzyłam, ale jakoś umknęło mi to, że życie składa się ze spełniania marzeń i właśnie po to się żyje.
Chcę skrzypce.
Skrzypce chcę!
Będę brzdękolić, piskać na strunach, rzępolić i popierdywać smyczkiem.
Ja nie chcę nawet specjalnie umieć na nich grać, nie muszę być wirtuozem.
Ja chcę ich dotykać, pieścić je paluszkami, macać, czcić, wąchać, pucować, przytulać. Chcę czuć, jak wibrują struny pod palcami.
Od zawsze kocham ten instrument. Po 29 latach życia chyba zasłużyłam na własny egzemplarz ;)
Nie wiem, z czego Mężny mi je kupi, ale musi zapłacić za przyjemność oglądania mnie podczas sprzątania (w ramach zachęty mogę nawet nosić krótkie spodenki! ;)).

A poza tym w końcu skończyła mi się obecna umowa na abonament. Już leci do mnie nowy telefonik.
AaaAAaaaAAAAaa!
Ciężko mi nawet wyobrazić sobie, że w końcu będę mogła robić zdjęcia, głośnik będzie działał, a sam telefon nie będzie się przywieszał.
Aaaaa!
Cieszę sięęę! A ja taaaańczę! Lataaam! Aaaa! Już jutro, AAAA! :D

Pozdrawiam Was cieplutko! Szykujcie się, że w końcu zasypię Was zdjęciami :)))
(swoją drogą - Mężny stwierdził, że wyglądam jak moje ikonki z bloga ;))

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
SMS na numer 75 165 o treści: POMOC 6742
czyni mój świat lepszym :)

czwartek, 25 maja 2017

Historia z żyć wyjęta

Dawno dawno temu, zapewne wczoraj, była sobie kraina. Mlekiem nie płynęła, ale miodu w niej było, ile dusza tylko może zapragnąć. Jak okiem sięgnąć rozciągały się pola i łąki, pełne barwnych plam. Kwiaty kołysały się na wietrze, pięły się dumnie do nieba, rozgrzewając swoje płatki w ciepłych promieniach słońca.

W krainie tej mieszkały owady. Wszelkie rodzaje i gatunki, jakie tylko kiedykolwiek świat widział.

W owej Kwiecistej Krainie żył sobie Pędraczek. Pędraczek był nikim, szarym robakiem w tłumie owadów. Od innych odróżniało go tylko jedno - jego marzenie.
Marzenie narodziło się, gdy Pędraczek ledwo wypełzł ze swojego jaja. Do gniazda przyleciał Pan Motyl. Był piękny! Skrzydła mu skrzyły przy każdym ruchu, czułki miał długie, zaś odnóża pełne gracji i powabu. Pędraczek zamarzył, aby być taki jak on! Jak Pan Motyl!

Czas mijał, Pędraczek zajmował się codziennymi obowiązkami, ale... każdego dnia wdrapywał się na sam czubek najwyższej trawy i marzył. Marzył o lataniu, o kolorowych skrzydłach, marzył o byciu motylem.
Parę razy próbował latać, skacząc z samego czubka trawy. Oczywiście, nigdy mu się to nie udawało. Jednak zauważył, że gdy spada, powstaje za nim nić. Śliczna nić, niby pajęczyna. Pędraczek postanowił zatrzymywać te nitki, jako pamiątki po ułamkach sekund, kiedy był w powietrzu i wydawało mu się, że jeszcze troszeczkę, jeszcze odrobinka, i poleci. Ten cenny moment tuż przed uderzeniem w ziemię, gdy czuł się wolny i spełniony.

Codziennie, wracając z pracy, wdrapywał się na swoje ulubione, najwyższe źdźbło i śnił. A później próbował latać. Po kilku sekundach leżenia na ziemi, z boleśnie poobijanym odwłoczkiem, zbierał się i wracał na swój spód listka. Z każdym dniem przybywało niteczek. Zwisały smętnie z brzegu liścia, iskrząc i powiewając na wietrze.

Któregoś dnia jego próbę lotu widziała Pani Pszczoła. Podleciała do leżącego Pędraczka, pomogła mu wstać. Po czym stwierdziła, że jest głupi i powinien wziąć się do pracy. Porządnej pracy, takiej jak w ulu, gdzie każdy doskonale wie, co ma robić.
Pędraczek nic nie odpowiedział, skulił się w sobie. Może jego praca w Przeżuwalni nie była szczytem możliwości i osiągnięć, ale nie wadziła mu. Najważniejsze, że nie przeszkadzała mu w marzeniu o byciu motylem!

Jednak po krainie szybko rozeszła się wieść, że Pędraczek próbuje latać. Był wytykany odnóżami, nachodzony przez handlarzy sztucznymi skrzydłami (które, jak każdy z nas wie, do niczego się nie nadają). Znalazł się nawet handlarz techniką IT, który zaproponował mu udział w badaniach klinicznych nad najnowocześniejszą technologią tworzenia skrzydeł.
Pędraczek czuł się samotny. Bolało go ciało, od ciągłego zderzania się z ziemią. Ale jeszcze bardziej bolała go dusza, kiedy nikt nie potrafił zrozumieć jego marzeń.

Pędraczkowa kolekcja nitek rosła w zastraszająco szybkim tempie. Pan Pająk postanowił osobiście ją obejrzeć!
Przybył, owiany aurą tajemniczości i grozy. Najpierw zaproponował, że kupi wszystkie nitki Pędraczka. Kiedy ten się nie zgodził, spróbował sprzedać mu schemat na, rzekomo, najwytrzymalszą z sieci, w którą można łapać słabsze robaczki i je sprzedawać na czarnym rynku.
Pędraczek znowu się nie zgodził, ale Pająk nie ustępował. Obiecał, że sam splecie pajęczynę z tych niteczek, ale Pędraczek będzie musiał mu oddawać część ofiar.
Pędraczek podziękował Pająkowi za wizytę i go wyprosił.

Mijał czas, niby szykany się uspokoiły, ale... Pędraczek dalej czuł na sobie spojrzenia tysięcy robaczków.

Pewnego razu spotkał na szczycie swojej ulubionej trawki Motylicę. Spojrzała na niego swoim zwierciadlanym wzorkiem i powiedziała mu tylko jedno, jedyne słowo: "Próbuj!", po czym poleciała w stronę słońca. Wiadomo przeca, że motyle to płochliwe stworzenia.

Więc Pędraczek dalej zbierał swoje niteczki, układał kolorami, pieścił je, czyścił, rozmawiał z nimi w tylko im znanym języku. Czasami wyplatał z nich jakieś meble czy ozdoby - miał już miękkie łózko, z puchatą poduszeczką i ciepłą kołderką, wygodny fotel, gustowny dywanik. Mimo to - nie miał dość. Nitek ciągle było mu za mało!

Nadszedł dzień, którego obawiała się cała Kwiecista Kraina. Już od rana się chmurzyło, słońce nawet przez chwilkę się nie pojawiło na niebie. Zaczęło wiać.
Pędraczek szybko, w panice, powiązał swoje niteczki tak, aby go ochroniły przed zimnem. Ułożył się w łóżeczku. I zapadł w sen.

Burza zabiła wiele owadów. Jeszcze więcej z nich zostało rannych lub trwale okaleczonych.
Pędraczek nie pojawił się w pracy. Codziennie pod jego kokonem stawały zaciekawione robaczki, ale nic nie widziały przez szczelną ścianę z niteczek.

A Pędraczek zapomniał, że istnieje świat zewnętrzny. Zjadał powoli liść, który był mu wcześniej domem. Każdą chwilę wolną od odpoczynku czy jedzenia, plótł. Bo gdy zasnął w swoim tkanym łóżku, miał sen. Sen o skrzydłach wyplecionych z nici, która błyszczała w słońcu niby tęcza.

Czas mijał, Pędraczek pracował. Nikt mu nie przeszkadzał. Nikt go już nie próbował zniechęcić.
Może był samotny, może nie widywał słońca, ale robił to, co kochał.

Gdy już skończył swoją pracę, otworzył kokon. Wyszedł.
Przywitał go chóralny śmiech.
Bo jego skrzydła... No cóż, nie były idealne - poskręcane, pozlepiane. W kokonie nie miał więcej miejsca, aby zrobić je ładniejsze.
Jednak Pędraczek wiedział, że nitka potrzebuje blasku słońca. Wtedy lśni najpiękniej! Wtedy jest najtwardsza! Zauważył to podczas skoków z trawy. Robił to tyle razy... Wiedział, jak zachowuje się nić w deszczu, w słońcu, w nocy, w cieple i na zimnie.
Teraz potrzebował słońca...
Odpełzł, odprowadzany pogardliwym spojrzeniem tłumu.
Wpełzł na swoje źdźbło i zasnął.

Obudził go hałas. Owady przekrzykiwały się wzajemnie, prawiły coraz bardziej wymyślne komplementy na temat skrzydeł Pędraczka.
Pędraczek, który już pędrakiem nie był, wzruszył ramionami i odleciał.
Zrozumiał, dlaczego motyle są płochliwe. I dlaczego wolą samotność.


wtorek, 23 maja 2017

Jak się widzisz, tak się piszesz - o diecie i zdrowiu, cz. 2

Zauważyłam dziwną tendencję u ludzi (w tym, oczywiście u siebie - też jestem człowiekiem ;)): degradujemy własną wartość.

W naszej kulturze przyjęło się, że trzeba być skromnym, nie można dbać o wygląd (bo to pod narcyzm podpada), nie można lubić siebie. Trzeba ciągle umniejszać własną osobę, swoje osiągnięcia i umiejętności, inaczej jesteś postrzegany jako arogancki i zadufany w sobie.

Na szczycie swoich wartości postawiłam zdrowie(tutaj sposób na wybieranie wartości)
Ale czasem zapominam o jednym:
Zdrowie to nie tylko bebechy. 
Na zdrowie składają się owe flaczki, ale także skóra, włosy, paznokcie, umysł, dusza, emocje. Wszystko.

I mimo tego, że to zdrowie jest dla mnie najważniejsze to... dzień zaczynałam od sprzątania.
Tak, od sprzątania.
Nie od śniadania, nie spaceru, nie prysznica. Od sprzątania.

Tu się kłania egoizm. Taki zdrowy, perfidny egoizm. Ćwiczę go i trenuję, jak mięsień.
Żeby nie siedzieć po nocach, wyszywając (sen jest zdrowy!).
Żeby smarować się kremami (skóra to też organ!).
Żeby dopieścić zmysły (przeca i nos i oczy i skóra i wszo inne to też organy - zaliczają się do zdrowia!).
Uczę się odpuszczać (psychika mi dziękuje, niemal na kolanach).

Mimo, że na drugim miejscu, zaraz po zdrowiu, wrzuciłam miłość to... zajeżdżałam się sprzątaniem tak, że gdy Tofik wracał z pracy to nawet nie miałam siły, żeby wyjść z nim na spacer.
Ba! Nawet gadać nie miałam siły!

Umiem już odpuszczać. Ale to nie tak, że umiem i koniec, kropka, jestem zajebista.
Ta umiejętność ma kolejne poziomy.
Czasami trzeba zrezygnować z czegoś, aby mieć coś innego.
I tak zrezygnowałam z usilnego rozwijania bloga... Bo przypomniałam sobie, po co go zakładałam.
Nie po to, aby mieć siedem tysięcy obserwatorów. Nie po to, aby mieć setki komentarzy i tysiące wejść dziennie.
Zakładałam go, bo kocham pisać. Lubię dzielić się szczęściem. Uczyć szczęścia.
Nie chcę być zmuszana do pisania. Chcę być wolna. 
Bo... to wolność dałam na trzecie miejsce.
Na czwartym jest harmonia.
Na piątym radość.
Dopiero na szóstym tkwi sobie pasja.

Powiem Wam, że takie postępowanie według ustalonych wartości ma głęboki sens. I daje poczucie spełnienia.
Nie musisz sobie niczego wypominać, niczego tłumaczyć. Wytłumaczyłeś sobie już dawno, tworząc hierarchię swoich wartości. Teraz tylko wcielasz to w życie.

I tak zabijam poczucie winy, gdy po raz kolejny nasmarowałam się toną kremów i balsamów (a pranie dalej nie powieszone). Zdrowie, radość. Harmonia ciała i duszy.
Nawet w planerze (a dokładniej - bullet journalu ;)) każdego dnia wpisuję trzy przyjemności, które MUSZĘ sobie danego dnia sprawić.
Po co żyć, kiedy życie nie daje szczęścia i radości?
A i jedno i drugie to NASZE emocje, więc to MY musimy sobie o nie zadbać.

Spróbujcie, warto :)
Co ma ten wpis wspólnego z odchudzaniem?
Jeżeli gdzieś na przedzie Twoich wartości stoi zdrowie to... przecież wiesz. Frytki nie są zdrowe.
Nienawiść do swojego ciała nie jest zdrowa.
Smutek, przymus, ostry krytycyzm wobec siebie - nie są zdrowe.
Jeśli na dietę spojrzysz jak na dążenie ku zdrowemu ciału to... łatwiej będzie Ci przejść obojętnie obok czekolady.
Ale nie przesadzaj! Równowaga i przyjemności w życiu też są ważne :)
Grunt to... harmonia? :D

PS. Rzuciłam fejsbooka. Jestem tam tylko raz-dwa razy dziennie. (nie scrolluję tablicy, mam wyłączone powiadomienia, a ikonkę skrótu schowaną na samym końcu listy aplikacji - coby mi czasem nie wpadł w ręce, gdy mam fazę bezmyślnego działania ;)).
Zamiast tysiąca krzyżyków tygodniowo teraz stawiam... trzy i pół tysiąca.
Obiad mam gotowy o 14:00.
I chodzę spać przed północą. Wstaję o ósmej.

Dobrze mi z tym poczuciem wolności.
Odświeżające uczucie! :)))
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
SMS na numer 75 165 o treści: POMOC 6742
czyni mój świat lepszym :)

czwartek, 18 maja 2017

Grzech

Obiecywałam sobie wiele. Obiecywałam sobie za dużo.
Czyli..? Cała ja, bez zmian ;)

Zgodnie z własnymi radami, wyrzuciłam wczoraj połowę zawartości szafy. Czas najwyższy.
Jeśli coś przed rok nie miało kontaktu z moją skórą, to pewnie przez kolejne pięć lat też nie będzie go miało.

Wyciągnęłam też ubrania letnie. I te z kartonu "za małe", które skrzętnie przejrzałam i przymierzyłam. Wszystko, co nadal jest za małe poszło do wora.
Czuję wolność. I świeżość w szafie.
Teraz piętrzy mi się cała hałda ubrań "do przeprania". W tym celu nawet zabrałam Gackowi zapasowy kosz na pranie (zwykle leżał na szafie, Gacuś tam sypiał i się bawił - bo dwa kosze nam się w łazience nie mieszczą, a szkoda ;)). I powoli muszę się jej pozbywać. Staram się.

Idąc za ciosem - kupiłam wczoraj kilka smarowideł do ciała. Balsam, żel pod prysznic, kremik. Ot, takie tam.
I popełniłam ogromny błąd.
Ogólnie mam odwyk od perfum - postanowiłam zużyć wszystkie, które już mam. A mam sporo.
Ale niuchnęłam. Nieświadomie niemal.
I tu dygresja - każda perfumoholiczka zaświadczy, że zapachy siedzą w głowie. I że te oryginalne pachną zupełnie inaczej niż odpowiedniki - trzymają się skóry, rozwijają się, ewoluują... Starałam się ten fakt ignorować. Od czterech lat.
Ale nierozważnie psiknęłam sobie Cacharelem, dokładniej perfumami o nazwie "Eden".
BOGOWIE! ZA JAKIE GRZECHY?!
Cały dzień siedziałam z nosem w zagięciu łokcia. Las, ziemia, mech, słońce przeświecające przez korony drzew. Jeziorko. Nad nim rusałka czesze swoje długie włosy.
Na polanie tańczą południce. Zza konara wychyla głowę półdziki centaur. Poluje na jednorożca, który leniwie skubie trawę.
Gdy odrywałam nos od skóry czułam się, jakby ktoś mnie brutalnie przebudził.

Nawet prysznic nie zabił tej woni lasu na mojej skórze.



To jest straszne, znowu się uzależniłam.
A ja nie chcę kupować kolejnych perfum, nie chcę!
(no dobra, tak szczerze to chcę, ale nasze konto i portfel tego nie chcą, bardzo nie chcą, tupią i drapią, że nie chcą!)
Tak bardzo nie chcę, że aż pragnę Edenu całym swoim jestestwem!

Materializm jest zły. Jestem zatem zła. Zła do szpiku kości. Rwa.

Śmiać mi się chce, gdy ślinię się do ciężkich i mrocznych perfum, a Mężny podsuwa mi pod nos "Be Delicious" DKNY.
I wierci mi w brzuchu dziurę. I korci.
A ja nie czuję tego. Zwyczajnie na mnie nie działają.
Ja potrzebuję ciemności. Ciężkości. Tajemnicy.
Widać, że przeciwieństwa się przyciągają ;)

A jutro tomografia. Trutututu, nie chce mi się marnować całego dnia. Trutututu.
Tomografie to zło. Trutututu. Jak pojedziemy o 8, tak o 18 będziemy w domu.
Już się, kurwa, cieszę.

No, pranie się skończyło. Idę je powiesić. I kolejne wstawić.
Jak dobrze, że pogoda jest propraniowa! ;)

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
SMS na numer 75 165 o treści: POMOC 6742
czyni mój świat lepszym :)

wtorek, 16 maja 2017

Odpuść sobie.

Znacie mnie, jedni lepiej, inni gorzej. Ale każdy z Was zdaje sobie sprawę z tego, że jestem zorganizowana aż do bólu. Przynajmniej się staram. Najchętniej rozplanowałabym sobie cały rok z góry ;)

Jednak nie zawsze da się podążać za planem.
Zwyczajnie buntuje się umysł, ciało, ego, wszystko. Czasem nawet i pogoda.
Co robić?
To, co ja teraz: odpuść sobie. Daj sobie dzień, dwa, trzy urlopu. Nie organizuj się przez ten czas, nie trzymaj się planów. Odpocznij (ale świadomie!), zbierz siły. Płyń z prądem.
A wyrzuty sumienia kopnij w tyłek.
Nie zawsze musisz się starać, nie zawsze musisz nadążać.


Właśnie jestem na etapie "odpuszczania". Robię dużo, owszem. Ale tylko to, co mam akurat ochotę zrobić. W piątek rozpoczęłam serię tomografii - należy mi się oddech i czas, aby zebrać znów siły.


I tak, jem teraz słodycze. I chrupki. I nawet piję Colę. Mam urlop. Do poniedziałku.
Wycisnę go jak cytrynkę ;)

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
SMS na numer 75 165 o treści: POMOC 6742
czyni mój świat lepszym :)

środa, 10 maja 2017

Czasokradzieje

Jakiś czas temu pisałam Wam, że jestem uzależniona i od anonimowe.pl i od Facebooka.
Nie zważałam na to, ile czasu tam spędzam, dopóki nie zaczęłam szczegółowo prowadzić planner (a dokładniej Bullet Journal, ale o tym też kiedyś napiszę ;)).
I ciągle ramy czasowe mi się nie domykały. Jakoś doba była krótka.
Nie miałam kiedy się ponudzić. A kiedy się nudzę, zwykle mam najbogatszą wyobraźnię ;)
Trzeba było odzyskać swoje "nudzimisię" i coś zrobić z nadmiarem czasopochłaniaczy.
Przeraziłam się.
Nawet próba kontrolowania czasu spędzanego w mediach społecznościowych spełzała na niczym. Miałam zajrzeć "tylko na chwilkę", a znikałam na dwie godziny.
Powiedziałam sobie dość. I znalazłam narzędzia do pomocy ;)
Oczywiście aplikacje, bo ja polegam w życiu na trzech rzeczach: notatkach, aplikacjach i wyobraźni ;)

AppBlock

Jak nazwa wskazuje - w wybranych godzinach blokuje wybrane aplikacje ;P
Parę razy się wkurzałam, próbując Messengera odpalić. Ale dałam za wygraną i poszłam pranie wstawić ;)
Teraz służy mi głównie do "wyciszania się" przed snem. Od 23 zablokowane jest wszystko, co mnie kusi. Tylko budziki odpalone (tia, do spania i budzenia mam w sumie 3 aplikacje... ale ciii... w końcu wstaję przed 12, więc działają ;)).


SleepTown

No skoro już o spaniu mowa... ;) To jest aplikacja, która, gdy śpisz i nie ruszasz telefonu, buduje miasto. Miasto się rozwala, jeśli nie wstaniesz w wybranych godzinach, albo nie prześpisz pełnych 8h. Przyznaję się - od trzech dni nie udało mi się nawet jednego domku postawić. Ale próbuję! :D


Forest: Stay Focused

Słodka aplikacja, w której sadzimy drzewko. Czas rośnięcia to od 1 minuty do dwóch godzin. Myk w tym, że jak uruchomisz zakazaną aplikację to drzewko umiera. I później w widoku dnia mamy takiego suchego badylka. Brzydkiego.
Ważne, aby w ustawieniach włączyć "whitelist" i wybrać aplikacje, z których można korzystać. Początkowo nawet odebranie telefonu zżerało mi roślinkę ;)


Tak ładnie wczoraj pracowałam... ;P

Co do roślinek - przędziorki wygenerowały inwazję na jednego z moich ulubionych kwiatków. Umyłam go w alkoholu i mydle... Mam nadzieję, że przeżyje.
Trzymajcie za niego kciuki!

Aaaa... I czekam na polecenie nowych aplikacji do testów. Tylko, błagam, nie dawajcie linków do gierek. Ja tu próbuję czas oszczędzać... A fajne gry zawsze kuszą ;P

PS. Wróciłam na dietkę, ale ciiii ;)

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
SMS na numer 75 165 o treści: POMOC 6742
czyni mój świat lepszym :)

sobota, 6 maja 2017

Nie jestem tolerancyjna

Uważam, że tolerancja jest przereklamowana. Każdy definiuje siebie jako osobę tolerancyjną (a potem, jakimś cudem, czuję na swoim wielorybim zadku zniesmaczone spojrzenia).
Wyobraź sobie, że rozmawiasz z przyjacielem, który ma wyraźny problem.
Na pocieszenie mówisz: "Toleruję cię".

Czy od "Toleruję cię" mu się poprawi?
Czy będzie czuł wsparcie?
Wątpię.

Mówiąc, że jesteś tolerancyjny mówisz, że wszystkich tolerujesz.
TOLERUJESZ.
Tolerować to można (albo i nie) gluten lub laktozę, a nie ludzi.

Ludzie potrzebują ZROZUMIENIA i AKCEPTACJI.
Kluczem do zdrowych relacji nie jest tolerancja, a empatia i wyrozumiałość.

Nie, nie zawsze byłam empatyczna. Teraz jestem aż za bardzo.
Jest jedna rzecz na świecie, którą możesz zmienić: samego siebie.
Możesz wytrenować w sobie empatię. Wystarczy chcieć.
Jeśli nie chcesz to przynajmniej nie oczerniaj siebie, mówiąc, że jesteś tolerancyjny.
Żle jest mówić o sobie źle. Żle jest myśleć o sobie źle.

Jestem bardzo nietolerancyjna.
Nie toleruję przemocy, głupoty, bezmyślności, niechęci do rozwoju.
Toleruję i gluten, i laktozę.
Akceptuję cały świat, jakim jest.
Nie twierdzę, że mi się podoba, nie mówię, że nie chciałabym go zmienić.
Owszem, chciałabym.
Chciałabym żyć w świecie pełnym miłości, w którym choroby występują tylko w bajkach dla dzieci.
Ale żyję tu i teraz. Mogę to tylko zaakceptować i robić dalej swoje.

Zawiało egocentryzmem?
Yhym. Egocentryczką też jestem. Straszną.
I przyznaję się do tego z dumą.
Dlaczego?
Kiedyś napiszę...
Póki co mój Tofik (w sensie - Monsz), zaraz wróci z Zarazem (Reksiem ;)) ze spaceru. A mój egocentryzm bardzo skłania mnie w stronę przytulenia się do Mężczyzny Mojego Życia i powiedzeniu mu, jak bardzo go kocham :)

W kwestii wpisu o trickach dietetycznych - głupio pisać mi o diecie, kiedy moja ma urlop ;) Czułabym się nie fair wobec Was. Waga leży głęboko pod łóżkiem, nie ruszam jej od prawie miesiąca. Robię swoje, zwyczajnie.
A że akceptuję swoje słabości to pozwoliłam sobie samej na troszkę luzu :)

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
SMS na numer 75 165 o treści: POMOC 6742
czyni mój świat lepszym :)

środa, 3 maja 2017

Ryzyk fizyk

Miało być o czymś innym dzisiaj. Miało być o trickach dietetycznych lub zarządzaniu budżetem, ale jestem tak nabuzowana emocjami, że aż mnie coś zaraz trafi.

Od dłuższego czasu kombinujemy nad założeniem swojej działalności gospodarczej. Jesteśmy już na etapie wymyślania nazwy.
Naiwnie sądziłam, że wszyscy znajomi będą nas wspierać, kibicować, podżegać do dalszego szaleństwa...

A wychodzi na to, że każdy nas stopuje.
"Po co wam działalność, skoro możecie to robić na czarno?"
"Po co to ryzyko?"
"Przecież oboje macie dochody, czemu kombinujecie?"
"Ja bym tam się nie wychylała."
"Zadzwoń do MOPSu, może dadzą wam zapomogę."



Czytam o przepisach już ponad pół roku.
Wszystko robi się powoli jasne i klarowne, wcale nie skomplikowane.
Plan przemyślany, logiczny i spólny. Rynek przebadany.
Nie rozumiem, czemu miałabym nie ryzykować.

Może i mamy swoją strefę komfortu, tyle, że przestała ona być komfortowa. Mam dość liczenia każdej złotówki, poczucia własnej beznadziejności i nieprzydatności.
Nie ma nic gorszego, niż poczucie, że cały obowiązek utrzymania domu spada na partnera.
Nie chcę tak żyć, nie podoba mi się to.
Mogłabym w tym miejscu zacząć narzekać na rząd, ustrój, wsparcie socjalne, ale... narzekanie do niczego nie prowadzi.
Chcę zmiany.

Może się nie udać, owszem. Ale co mnie nie zabije to mnie wzmocni. Gorzej i tak już nie będzie.
A jak się uda to... odskoczę. Pofrunę! Będzie tak, jak chcę. Jak zawsze chciałam.
To dodaje mi siły w walce z hejtem, który ostatnio się mi wylewa na głowę. Wiadrami.
"Chora i chce firmę zakładać! Nienormalna!"
No i co z tego, że mam raka? Czy przez to nie mogę marzyć, nie mogę być ambitna, nie mogę być przedsiębiorcza i sięgać po to, czego chcę?
Mam leżeć i zdychać, bo tak nakazuje opinia publiczna?
No chyba ktoś tu upadł na głowę. I to nie jestem ja.

"Jeżeli sądzisz, że coś jest niemożliwe 
to nie przeszkadzaj osobie, która właśnie to robi."

Nie będę siedzieć na dupie i nic nie robić, kiedy sytuacja robi się dość ciężka.
Znajdę wyjście w tym labiryncie.
Jeśli ktokolwiek sądzi, że siądę w jakimś kącie i zacznę płakać to... grubo się myli.

Ciekawa jestem tylko, czy to zniechęcanie do własnej działalności to wynik tego, że każdy boi się nieznanego czy może tego, że jestem chora i ludzie myślą, że nie dam rady.
Że, kurwa, JA nie dam rady.
To brzmi jak oksymoron.

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
SMS na numer 75 165 o treści: POMOC 6742
czyni mój świat lepszym :)