poniedziałek, 27 lutego 2017

What?!

Czasami ktoś palnie taką głupotą, że głowa mała.

Szpital. Jaki jest, każdy wie.
A jak już wiesz to wyobraź sobie szpital z -50 do organizacji i +100 do wieku.
No i jestem.

Do pewnego momentu byłam zachwycona. Lekarze rewelacja, z każdym pogadałam, pośmiałam się. Pielęgniarki uczynne, pracowite i do tego ich dużo.
No żyć nie umierać.

Aż trafiłam na Pana Gbura.
Podsuwa mi papiery do podpisania. Patrzę i WTF?!
Wymagał, abym podpisała w ciemno zgodę na kastrację (wycięcie obu jajników i macicy), w razie, gdyby "zaistniało podejrzenie" nowotworu złośliwego.

Ja już mam raka. Węzły chłonne powiększone. Dziesiątki przerzutów.
Jak oni chcieliby "na oko" ocenić, czy to z jajnika, czy z wątroby?



Siedzę tam, patrzę na niego jak na idiotę. Bo nie wiem, czy żartuje, czy serio mówi.
Po chwili ciszy stwierdzam, że chyba serio.
Dopisałam, że nie wyrażam na to zgody.
Kurwa, tak bez biopsji, histopatologii?!

Zostałam nazwana nierozsądną.

Może i jestem nierozsądna, ale na pewno nie głupia.
Ani pokorna.
Ani naiwna.

Ps. Chyba w ramach kary przesunięto mi operację na czas bliżej nieokreślony.
Tak że... Zwiedzam, piję kawę i niedowierzam.
posted from Bloggeroid

piątek, 24 lutego 2017

Alegoria życia z rakiem


Znalazłam idealne porównanie życia z rakiem.
Jak ktoś mnie znowu zapyta, jak to jest codziennie zmagać się z gadem to już wiem, co mu odpowiem.
A nigdy nie wiedziałam, co w takiej sytuacji mówić.
Wiecie, dla mnie to codzienność. Niemal już nie pamiętam, jak to było być zdrową.
A więc...

Życie z rakiem to jak mieszkanie na wulkanie.



Każdy rozsądny człek powie, że nie chciałby mieszkać na wulkanie. Szczególnie czynnym.
A gdy nie masz wyjścia?
To nie jest tak, że siedzisz na walizkach, czekając na erupcję.
Nie.
Żyjesz sobie normalnie, uprawiasz ziemię, hodujesz zwierzęta, gotujesz obiady i sprzątasz. Z wulkanu czasem zadymi, czasem nieco ziemią wstrząśnie, ale zazwyczaj życie toczy się jak w każdym innym miejscu. Tylko widoki są ładniejsze, ziemia żyźniejsza. Słońce jest bliżej.
Niekiedy się boisz, że zaraz lawa pokryje cały Twój świat. Ale zwykle wolisz o tym zwyczajnie nie myśleć.

Z rakiem jest identycznie!
To nie jest tak, że siedzisz na walizkach, czekając na hospicjum.
Nie.
Żyjesz sobie normalnie, podlewasz kwiatki, dopieszczasz swoje czworonogi, gotujesz obiadki i sprzątasz. Czasami musisz pojechać do onkologa lub na tomografię, ale zazwyczaj życie toczy się jak życie kogokolwiek innego. Tylko wszystko wyraźniejsze jest. Świat ma więcej barw, a i słońce jaśniej świeci. Bardziej doceniasz to, co masz.
Bo się boisz, że to wszystko zaraz może zniknąć. Ale zwykle wolisz o tym zwyczajnie nie myśleć... ;)

Wieści?
A są i one.
Znowu trochę czasu mi zleciało, zanim poukładałam sobie wszystko we łbie.
W poniedziałek wylądowaliśmy w Szpitalu z Horroru. W godzinę załatwiłam wszystko.
Niestety, laparoskopia nie wchodzi w rachubę, bo guzisko za duże było urosło. Trzeba mnie ciachnąć całą w poprzek. No i już po weekendzie melduję się na oddziale, we wtorek mnie ciachną.

Nie będę zgrywać chojraka.
Boję się jak jasny skurwysyn.
Nie samej operacji, nie szpitala.
Boję się bólu.
Leżenia w łóżku.
Patrzenia na kłęby sierści ewoluujące w kątach mieszkania, bez możliwości wstania i odkurzenia.
Boję się Gacka skaczącego na mój rozharatany bebech.
Boję się bolącego kręgosłupa od spania na wznak.
Boję się też, że coś może pójść nie tak (ale akurat to jest ten racjonalny lęk, zupełnie normalny... ale sierści się bać?).
Boję się, że jak już wydobrzeję i wejdę do kuchni to miski znajdę na patelniach, a patelnie między piekarnikiem a ścianą.
Nie jestem typem, który potrafi leżeć i patrzeć. Na trzeci dzień leżakowania już mnie kurwica strzela i mam ochotę iść coś porobić.
A nie będę mogła. Zero robienia czegokolwiek.
Cały miesiąc robienia niczego.
Jak ja to wytrzymam?!

A w ogóle muszę sobie kupić jakieś koszule nocne. Cholera.
Rok bez szpitala i arsenał szpitalny się wykruszył :/

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
SMS na numer 75 165 o treści: POMOC 6742
czyni mój świat lepszym :)

sobota, 18 lutego 2017

Przebudzenie.

Światło.
Pierwsza rzecz, którą zobaczyłam, wchodząc o siódmej rano do dużego pokoju.
Blask.
Onieśmiela mnie, dawno nie widziałam tej dzikiej feerii barw, tego tańca kolorów. Czuję się, jakbym pierwszy raz w życiu zobaczyła słońce.
Razi. Ale nie boleśnie. Napełnia serce szczęściem, dumą.
Oddycham światłem.
Wnika w pory mojej bladej, zmatowiałej od siedzenia w domu, skóry.
Ciężko nabrać powietrza w płuca.
Wszechobecna doskonałość zapiera dech w piersi.
Opadłabym na kolana, dziękując za życie i szczęście. Ale nie jestem w stanie zrobić nawet kroku. Zamarłam w pół ruchu, zapominając o przeszłości i przyszłości.

Widzę.

Teraz to widzę.
Widzę, ile przyjemności zabrał mi strach. Widzę, jak gęstą i mroczną mgłę rozpostarła w mojej duszy niepewność.
Widzę to. Dopiero teraz, kiedy zniknął mrok.
Otworzyłam oczy. Uszy. Umysł.
Moje zmysły chłoną świat zupełnie inaczej, niż jeszcze kilka dni temu.
Zapach kawy upaja, bardziej

nawet niż smak.
Kolory rybek porażają. Koty są delikatniejsze. I mruczą jakoś głośniej.

Cały świat odetchnął. A ja razem z nim.
Oddycham.
Żyję.
Mam ochotę płakać nad swoim szczęściem.
Chcę wyć z poczucia ulgi.

Ja żyję.
Dalej żyję.
I widzę. Czuję.
Kocham.

Jak pięknie jest być.
Napełnić się światłem. Uwięzić je w dłoniach.
Chłonąć. Chłonąć. Chłonąć.


piątek, 17 lutego 2017

WooHoo!

No to zaczynamy jazdę bez trzymanki. Gotowi? ;)

W poniedziałek były Katowice z zamierzoną chemią...
...ale po odebraniu wyników tomografii oznajmiono, iż...
CHEMII NIE MA! I NIE BĘDZIE!


No dobra, może będzie. Ale trza by mieć w pizdu pecha, aby dorwać drugiego raka, nie? ;)

A, bo ja nie napisałam - rzekomy przerzut na jajniku tym razem uzanano za nie-przerzut ;P
Trochę są niezdecydowani, ale ta diagnoza mi się podoba dużo bardziej, niż poprzednia, hihi :D
Cała reszta ferajny, wątroba, węzły, kości, stabilne. Markery niziutkie, ledwo ledwo występujące (musiałby wzrosnąć trzykrotnie, aby przekroczyć normę ;)).
No więc... Chyba Wam zdrowieję ;P

Niestety, semestr w szkole już straciłam.
Ale za to mogę dalej zapuszczać włoski!
Założyć firmę (ha! :D).
Planować wakacje nad morzem (dużo słonka!).
Mogę dalej się odchudzać!
I nie trzeba oddawać Reksia do Rodziców! :D
Mogę piec karpatki, mogę myć okna, mogę leczyć dalej ząbki, mogę...
Boże, ja mogę WSZYSTKO!
AaaaAaaaAAAAAAaaaa!
Zwariuję od nadmiaru możliwości! :D

No. Nie licząc przeziębienia.
Ewoluuje coraz ciekawiej. No i mam teraz zapalenie oskrzeli, antybiotyk i inne "cudnowności", pfff.
A wątroba, od poniedziałku, jeszcze nie odchorowała. No i trochę się wyginam, zginam i skręcam, ale i tak jest jedno wielkie WOOHOO! :D

Problem w tym, że guz z jajnika rośnie zastraszająco szybko. W dwa miesiące po centymetrze w każdej płaszczyźnie.
Mam skierowanie do Profesorka z Ligoty. Próbuję się do niego dostać już od poniedziałku, ale idzie średnio. Ale w końcu się uda ;)
Później wykrawanie gada, biopsja (źle mi się kojarzy ten wyraz, chyba nie jestem z tym sama, co?).
Jakoś to ogarniemy.

A teraz część praktyczna.
Czemu nikt mi nie powiedział, że spieniacz do mleka to taki cudny wynalazek?!
Od trzech lat w sklepach natarczywie łażę koło ekspresów do kawy. A tu takie małe coś, brzęczyk za 6,99, sprawił, że mam ochotę kąpać się w kawie.
Bo wiecie, w kawie cenię dwie rzeczy - mleko i piankę :D
Mniam!
No i olać to, że mamy północ. Zrobię sobie kawę z mlekiem...
Mleko z kawą :D

Z kwestii technicznych - ależ w tym szablonie rażą cholerne reklamy!
Obiecałam sobie, że gdy tylko osiągniemy próg do wypłaty środków (300zł) to wyłączę te diabelstwo.
Zostało 145zł do uciukania.
Pomożecie? ;)

Buziole dla Was!

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
SMS na numer 75 165 o treści: POMOC 6742
czyni mój świat lepszym :)

czwartek, 16 lutego 2017

Krótko i na temat ;)

Ihaaa! Jest i nowy szablon :D
Miała być też i notka, ale jutro wstajem z ranka, bo jedziem do Katowic (znowu!)... no nie mam już czasu, lulu muszę iść ;)

Na FB jest króciutki filmik, gdzie wyjaśniam, co i jak z chemią.
Fanpejdża znajdziecie z lewej, na pasku bocznym ;)

Bywajta w zdrowiu!
I dajcie znać, jak się szablon podoba. Ja jestem zakochana :D


* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
SMS na numer 75 165 o treści: POMOC 6742
czyni mój świat lepszym :)

czwartek, 9 lutego 2017

Czekanie

Tak z doskoku. Z łóżeczka.

Zawsze dziwiłam się ludziom w poczekalniach, czemu tak marudzą i stękają, czemu im tak źle i gdzie im tak śpieszno...



Wczoraj dostałam ostrą szkołę przetrwania.
Tomografia niby na 12.
Po ósmej już w drodze. Zrobiłam krew, czekanie na wyniki.
Przed dwunastą dali mi kontrast, o 15 miałam mieć badanie.
Kilka osób na "cito" z oddziału i karetki, awaria drugiego aparatu i weszłam po 17.

Niby nic strasznego się nie stało, poza tym, że dzisiaj umieram.
Boli mnie wątroba po niemal dobie postu. Ja tak nie mogę po prostu nie jeść, organizm mi się buntuje.
Boli kręgosłup (pewno przerzuty cholerne), boli miednica, boli kark, bolą nogi.
Dodatkowo chyba znowu się tam przeziębiłam, kaszlę i kicham na potęgę. A przeciągi w tym szpitalu mają rekordowe.

Ja rozumiem kolejki, badania, awarie.
Ale nie rozumiem, dlaczego ściany są co chwile ślicznie wymalowywane, a krzesła to jakaś plastikowa kpina bez żadnego oparcia dla pleców.

Chciałabym nie mieć pretensji, zrozumieć, zaakceptować.
Ale ból mi nie pozwala.

Szlag by to.
posted from Bloggeroid

poniedziałek, 6 lutego 2017

Nieogarek, czyli poszło o garek

Uparłam się, że powstanie dzisiaj ciacho. Ciacho ma być, koniec kropka. I nie ma zmiłuj się, ani, że już grubo po 22, a mikser pewien poziom hałasu generuje.
Karpatka musi być!
Zważając na fakt, że od 10 do niemal 17 nie było prądu, zdechł mi komputer i telefon, w kuchni ciemno było jak w rzyci, to całkiem normalnym jest, że z nudów postanowiłam potrenować spanie.
Po tak ciężkim treningu śnienia, jestem całkiem wyczerpana spaniem i spać, póki co, nie zamierzam.
Więc powstanie i karpatka i pewnie kilka muffinek. I może jakieś drożdżówki?

W amoku ciemności do rozmrożenia wyjęłam filety zamiast schabu. Zabieram się do mielenie i zonk. No ale trudno, mięso jak mięso. Spagetti powstało, częściowo zszamane.

Mężny - Od teraz schab tylko w niedzielę.
Ja udaję głupią.
Mężny - Jakoś dziwnie to smakuje...
Ja - Bo to piersi...

Mężny o mało nie zabił mnie spojrzeniem.
Bo wiecie. Mięso dzieli się na mięso, ryby i kurczaka. Z tego ryba i kurczak, jego zdaniem, mięsem nie są. I na nic nie zda się tłumaczenie, że przecież mięso jak mięso. Nie i uj, to jest niejadalne.

Biorę się za karpatkę. Mężny kładzie się spać.
M - Serio chcesz po nocach hałasować?
Ja - A chcesz karpatkę?
M - W sumie to do pracy bym kawałek wziął... (i jego holiłudzki uśmiech)

* * * * * * * * *

Tak, w tej notce nie ma ani słowa o Sami Wiecie Czym. I tak staram się od kilku dni żyć.
Sami Wiecie Co, póki co, nie istnieje.
Może samo zniknie, jeżeli nie będę o Sami Wiecie Czym myśleć i pisać.
Więc nie napiszę, że w środę będzie TK. Sami musicie się o tym dowiedzieć ;)))


* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
SMS na numer 75 165 o treści: POMOC 6742
czyni mój świat lepszym :)