Myślałam, że polska służba zdrowia już mnie niczym nie zaskoczy.
A jednak! Nigdy nie mów nigdy!
Pojechałyśmy wczoraj do Katowic, niby na chemię. Ale w sumie to raczej w celu "zróbcie coś z tym portem, bo szlag mnie już trafia".
W nocy spać nie mogłam, może zmrużyłam oko na godzinkę czy dwie. Więc w poczekalni ostro sobie spałam. Mama tylko szturchała mnie co chwilę, że chrapię ;)
Oczywiście moje wyniki krwi się opóźniały, norma. Pani doktor przyjęła mnie bez wyników.
I zgadza się ze mną, że port trzeba ciach ciach i won.
Dzwoni do chirurga, który dziadostwo zakładał. On rzecze, że skoro ropa itp. to rzeczywiście trzeba ciach ciach. Ale on teraz nie może, bo... W sali operacyjnej ma dziurę w dachu, bo mu oddział remontują! A termin zdania obiektu mają dopiero 5 stycznia.
To pani doktor smaruje mi skierowanie do MSWiA, kilka przecznic od Leszczyńskiego.
Jak już przyszły wyniki i okazały się całkiem znośne to wychodzimy ze szpitala. No i co zrobić? My tam autobusem, samochód w Żorach... No to wyjścia nie było, teleportujemy się do taksówki.
Jedziem.
Ten drugi szpital to synonim chaosu, wierzcie mi. Ludzi masa, wszyscy biegają w te i wewte. My z tymi tobołami szpitalnymi, ciężkie wszystko jak diabli. Pani z portierni, przemiła kobieta, zaprowadziła nas do chirurga.
Wielkie, przeszklone drzwi, zamknięte. I tylko malusi guziczek obok, żeby dzwonić.
To dzwonimy.
Wychodzi jakiś zmanierowany pielęgniarz wieku słusznego. Pokazuję mu skierowanie.
A on pędzi kręcąc biodrami do kolejnych drzwi, rzecze z manierą tonacyjną "Panie doktorze, a rzuci pan tu jeszcze okiem?".
Doktor rzucił okiem. "Pilnie trzeba usunąć! Toż to zagrożenie życia!"
Po czym ustala mi owy 'pilny' termin na 21 stycznia. Szybciej się rzekomo nie da.
Wychodzimy na korytarz. Dzwonię do Leszczyńskiego. Nikt nie odbiera. Raz, drugi, trzeci. W końcu ktoś odebrał. Ale mnie nie słyszał.
No i nie wytrzymałam i w płacz.
Nosz kurwa, ileż można bujać się z zakażonym portem? Od 3 listopada już błagam wszystkich o jakąkolwiek reakcję.
No nic. Mama załatwiła taksówkę.
Wracamy do Leszczyńskiego.
Idę do gabinetu doktorki. Nie ma jej. Idę do sekretariatu. Odsyłają mnie do dyżurki lekarskiej na innym piętrze. Idę. Tam kilku lekarzy. Ustalają, że do Sosnowca jeszcze można. Doktorka każe mi wracać pod gabinet, ze zaraz przyjdzie. Siedzę pod gabinetem, wertuje internety w poszukiwaniu jakiegoś połączenia autobusowego do tego cholernego Sosnowca. Padam powoli na pysk.
Mama w końcu dzwoni po Tatuśka, coby do nas przyjechał, bo nie damy rady się bujać z tymi tobołami po innych miastach.
Dzwonię do Sosnowca, nauczona doświadczeniem. Ha! Termin na połowę stycznia, to już trochę lepiej.
Przychodzi lekarka, wchodzimy do gabinetu.
Mówię jej o Sosnowcu. To ta wyskakuje mi z, uwaga uwaga, DĄBROWĄ GÓRNICZĄ!
Mowię, że nawet nie mamy jak tam dojechać, bo autobusem jesteśmy, a ja w życiu w Dąbrowie nie byłam. To jest nowy pomysł. Zamykają mnie od dzisiaj na oddziale i czekam do piątego stycznia, aż chirurgię otworzą.
Ja znowu w płacz. Że ja nie chcę, Ostatnio leżałam trzy tygodnie ponad. Poprzednio dwa tygodnię. Ja chcę żyć. A lekarka swoje, że się o mnie boi, że to niebezpieczne i w ogóle już dawno powinnam być po usunięciu tego portu, ale ktośtam się upierał, żeby jeszcze dać mu szansę.
W tym momencie do gabinetu puka Mamuśka. Dzwoniła do Żor do szpitala, usuwają porty!
No to dostaję skierowanie do Poradni Chirurgicznej i drugie, na Oddział Chirurgiczny. Bo przez telefon kazali najpierw stawić się w poradni.
Poczekałyśmy na Tatka. Przyjechał, ładujemy się do samochodu. Ja na tylne siedzenie, od razu pozycja horyzontalna i hrrrrąąąą psiii ;)
Podjeżdżamy pod szpital w Żorach. Idziem do poradni.
Najpierw czekanie z pół godziny, aż w ogóle ktoś się pojawił. Jak się pojawił to pokazuję skierowanie, w tym czasie doczłapał do nas chirurg. Na skierowanie patrzył z odległości 3cm. Spokojnie sobie rzecze "No to chodź pani do gabinetu, wyjmę to."
My z Mamuśką spojrzenie na siebie i szok. Ręce trzęsą się mu jak na głodzie. Ledwo widzi. I chce mi grzebać w żyłach, przy zakażeniu portu, w średnio sterylnych warunkach?!
My że nie nie nie i uciekamy na Izbę Przyjęć. Rejestruję się. I czekam.
W końcu zjawia się lekarz. A nawet Lekarz, Chirurg.
Ten sam, u którego byłam w wigilie.
Popatrzył na port.
"O, widzę, że już lepiej jest!" i "Wyciachałbym to już dzisiaj, ale nie ma drugiego chirurga do asysty i tylko jeden anestezjolog się błąka po szpitalu. Wpadnie pani 30 grudnia, nie ma dużo zabiegów, bo kto się chce przed sylwestrem kroić? No, przyjdzie pani rano, na czczo, wyciachamy i popołudniu pójdzie sobie pani do domku. Tylko antybiotyk proszę dalej jeść i psikać tym, co dałem."
Da się? Da się!
KURTYNA!