wtorek, 28 lipca 2015

Nieludzkam


Mój mężczyzna wczoraj zapytał, czy nie lubię poczuć się jak kobieta.
Wiecie, pazurki (zamiast szponów), wyregulowane brewki (nie przypominające ostrokołu), wymodelowane włoski (w stanie innym niż stóg siana).
Niby lubię.
Ale...
Spędzając kolejny dzień w łóżku, przyczepiając wirtualne nitki do zagięć rzeczywistości, nie czuję się już nawet człowiekiem. A co dopiero mówić o jakiejś kobiecości...
Szykuje się akcja 'uwolnić orkę z łóżka '.
Ale to jak przestanie mnie boleć brzuch. I gdy bardziej zadomowię się w rzeczywistości.
Teraz wiszę jedną nogą w śnie.
Śniły mi się średniowieczne Żory. I to był cudowny sen...
Tylko czemu cyrulikiem był onkolog z Katowic?
Bo Katowice lubią mnie katować, ot, wredne! Nawet we śnie!

poniedziałek, 27 lipca 2015

Punkty odniesienia

Zjadłam zupkę buraczkową od mamusi.
Nawiedziła mnie dwie minuty później w stanie niezmienionym, bulgotając radośnie w Panu Klopie.
Nie dam się.
Zblendowałam kolejne dwie porcje, dorzuciłam do tego garść prochów i czekam w łóżku nieruchomo, aż się przyswoi.
Przywracanie systemu opanowałam już do perfekcji. Nie pokona mnie rana zamiast jamy ustnej, bełt na sam widok mięsa, ani jedno wielkie bleee na samą myśl o podniesieniu dupy z wyra.
System przywracam do stanu wtorkowego, przedchemicznego.
Gapiąc się w ścianę tworzę kolejne punkty odniesienia. Dexter przyczepia nitki do smug krwi. Ja wirtualnie przyczepiam nitki do każdego skrzyżowania linii na suficie. Dużo nitek.
Dużo czasu na myślenie.


Dla odmiany coś bym porobiła.
Tylko te bleee czające się na mnie na dnie żołądka...
Już komplet badań odebrany. Nie jest lepiej, ale nie jest gorzej.
Czyli, w gruncie rzeczy, jest lepiej.
Tylko chemia coraz usilniej próbuje mnie zmieść z powierzchni rzeczywistości.
Ble.
Szpitalnie było nudno.
Poza ekscesami z panią, która nie chciała otwierać ani drzwi ani okien, bo bała się przeziębienia. W trzydziestu ośmiu stopniach.
W ogóle boi się kobieta wszystkiego.
Internetu, bo ukradną jej dane. Kont bankowych, bo ukradną jej pieniądze. Abonamentów telefonicznych, bo jej impulsy ukradną. Boi się Unii. Bo kraj okradnie. Boi się lekarzy. Bo nie wiedzą, co robią.
Po chuj żyć, gdy wszystkiego się boisz?
Ja się już niczego nie boję.
No. Poza nudą.
Na szczęście spanie wciąga i jest dość pasjonujące ;-)
Zegar. O czternastej wstanę i coś zrobię.
Wiem!
Przetrawię raka i go w pizdu wyrzygam. O! Taki plan na dziś, hopsa!

wtorek, 21 lipca 2015

Uczcijcie Małą długą minutą ciszy...

Odżyłam.
Już wczoraj było lepiej, ale nie chciałam zapeszać ;-)
Szkoda, że to tylko trzy dni normalności... Ale mogło być gorzej.
Zawsze może, zatem:


Mam złą, smutną, bolesną i niewiarygodną nowinę.
Do Chustki, Kseny, Hani i pani Ali dołączyła wspaniała Justynka.
Osóbka tak delikatna i czuła, a zarazem silna i zahartowana, że nawet sobie nie wyobrażacie.
A było już lepiej...
O własnych siłach podnosiła się na łóżku, zmniejszali jej dawkę sterydów.
I tak nagle, z zaskoczenia, odeszła.
Jakby ten świat już Jej nie wystarczał.
Może zapragnęła czegoś więcej?
Tego, o czym gadałyśmy całe noce, gdy nie mogłyśmy spać.
Wolności. Siły. Spokoju.
Zamilknięcia głosu, który otwiera otchłań.
I pozbycia się strachu o jutro.
Obiecuję sobie, że już nie zaprzyjaźnię się z nikim ze szpitala.
Będę zimna, wredna i upierdliwa. Nikogo do siebie nie dopuszczę.
Tak będzie łatwiej...
Za to dzisiaj relax. I 'keep it easy'.
Bo, gdy mi smutno, alien rośnie w siłę.
Więc wpadną Przyjaciele* i będziemy się cały wieczór oddawać błogiemu niesmuceniu :-)
* Tylko Przyjaciele potrafią wpaść do szpitala całym stadem, wyciagnać śpiącego człeka z wyra i wyprowadzić na spacer. I to z zaskoczenia! :-)
Jak ja Ich kocham! <3

sobota, 18 lipca 2015

Meldunek


Jestem. I jeszcze dycham.
Po każdej kolejnej chemii czuję się coraz slabsza.
Sypialnia moim królestwem.
A wiatraczek moim królem.

wtorek, 14 lipca 2015

Walczę


Jest metoda na ból.
Uczę się patrzeć na siebie z zewnątrz.
Analizuję rwące mnie na strzępy hordy bólków. Szukam nazw, porównań.
Palce u stóp są jak w czasie skurczu. W piszczelach płynie ława. W kręgosłup ktoś uparcie wbija gwóźdź. A w miednicy kość trze o kość. I brzuch mnie informuje, że zjadlam jeża.
Patrzę na siebie jak na kupę mięcha, które nie potrafi znaleźć sobie miejsca między fałdami prześcieradła. Kręcę się i wywijam.
I śmiać mi się chce.
Ludzie chcą zdobywać inne planety, klonować siebie nawzajem, rozmawiają o bogach i utopiach.
A jesteśmy tylko kupą mięcha, która nawet nie wynalazla jeszcze skutecznego leku na ból.
O raku już nie wspominając.
I tak noc płynie bezsenna, dzielona między pyralginę i kodeinkę.
Mniami.
Szkoda tylko, że tych bólków tak dużo i niszczą mi koncepcję spokojnie przespanej nocy.

sobota, 11 lipca 2015

Renesans


Najgorsza mieszanka całego zła?
Okres i chemia.
Minął okres, minęła chemia i nagle chce mi się.
Wszystkiego.
Mam ochotę wydusić życie jak cytrynkę.
Pewnie efekt tego, że
A) w końcu przestał boleć mnie kręgosłup
B) mam włosy! Mam co farbować!
Dbanie o włosy zawsze było moją ogromną pasją. Miałam wygolone pół głowy, miałam irokeza, kolory przerobiłam już wszystkie, od czerni, brązów i fioletów, przez rudości i czerwienie, aż po platynowy blond (z pasemkami fioletowo-zielomymi nawet!).
Jak mi brakowało tego elementu wizerunku!
Oj, nie bez przyczyny zostałam wizażystką i stylistką. Z lekką domieszką behapowca ;-)
I będę blondynką. Już za kilka dni.
A za parę tygodni, jak włoski osiagną magiczne 9cm, wracam do warkoczyków.
Tym razem będą blond.
Czuję się tak mocno, mocno kobieca.
A to tylko głupie włosy.
Śmieszne,  nie? :-D

piątek, 10 lipca 2015

Panta Rhei


Szpital działa bardzo upośledzająco na ośrodek przyjemności.
Smutno mi, a tęsknota za zwyczajnością sięga zenitu.
Tańczyć znowu chcę.
Panta Rhei
I tylko mogę wiersze pisać. O samotności,  uciekajacym poczuciu bezpieczeństwa, o smutku i zniewoleniu.
A czeka mnie w łóżku jeszcze z szesnaście godzin. Bez ruchu.
Tylko metrowe wycieczki do WC.
Klaustrofobiczna sala.
Ale nie chcę się zatracać w tej matni, otchłani bez dna.
Nic nie trwa wiecznie.
Panta Rhei.
Jeszcze chwilka.
I będzie zwyczajnie.
Dobrze.
Bezpiecznie.
Nic nie trwa wiecznie.
Panta Rhei.

Marnota


Jakieś kiepskie te sterydy dzisiaj dali. Wczoraj też.
Nawet nie zjadlam nic nadprogramowego.
Ani słodkiego.
Ani zakazanego.
Nie chce mi się jeść w ogóle.
Tęsknię tylko.

czwartek, 9 lipca 2015

Martwica, czyli świeże wyniki tomografii


Znowu leżakuję w szpitalu, wysysam właśnie chemię, w poniedzialek podobno tomografia klaty, wyjdę pewnie dopiero we wtorek.
Odebrałam wyniki z zeszłego tygodnia i...
Jest dobrze :) Węzły chłonne nie przekraczają centymetra, przerzuty w kregosłupie stabilne, a wątroba...
Poszerzył się rejon nekrozy skorupiaka, czyli... Dziad umiera, kostnieje, dostał martwicą, ha!
Wysępiłam receptę na dużo pyralginy i kodeiny oraz ketonalu.
I wypytałam, dlaczego w upały czuję się jak wywłok, mdleję, słabnę, dogorywam. Wszystko wina fluorouracylu.
Niedobry. Niedobry dla wszystkich.
Na szczęście dla aliena również :D

W ramach nagrody dla mojego ciała za rewelacyjną walkę z dziadem, jak tylko mnie stąd wypuszczą, farbuję się na blond.
Kusi mnie czerwony, ale brudzenie pościeli i ręczników nie jest fajne ;)
I w ogóle pójdę do kosmetyczki, zrobić sobie pazurki. I brwi, o!
W może przedlużę sobie rzęsy?
Cokolwiek!

Bogowie, jak ja lubię, gdy jest dobrze :)))

A panią od komentarza odnośnie sierściucha na ciele odsyłam do posta, który skomentowała. Odpisałam :)

Buziam Was cieplutko :* Picie moje zdrowie :)))

środa, 8 lipca 2015

Kradziej

Jutro znowuż szpital, znowuż aż do wtorku. A ja się jeszcze nie do końca pozbierałam po ostatniej chemii...

Zgodnie z zapowiedziami moich rwących kości, nastąpiła gwałtowna zmiana pogody. O trzeciej nad ranem wiatr próbował wyrwać nam okna, zaś około piątej usiłował ukraść barierki na balkonie.
Zwinął nam nawet ręcznik, który pozwiedzał nieco świata. Nie przeszkodziła mu w tym nawet siatka na balkonie.
Zdolny ręczniczek, po mamusi ;)
Za to nie muszę podlewać kwiatków na balkonie. Cały został podlany obficie, nawet dywan, który na nim leży.
Ale co?
W końcu odzyskałam nieco motoryczności. Upały doskwierały mnie już bardzo, ostatnie dni spędziłam praktycznie w łóżku.
Za to dzisiaj nie boli kręgosłup, nie bolą nogi, ale napierdziela brzusio (właśnie Jeszcze Kawaler przyniósł mi nową porcję pyralginy). Pewnie już odreagowuje jutrzejszego stresa.
Bo poznam wyniki ostatniej tomografii.
I jakoś dziwnie nerwik mnie zżera.
A to ja tu jestem od zżerania! ;)


poniedziałek, 6 lipca 2015

Czwarty wymiar telewizji


Jesteś zdrowy. Na ciele i umyśle. Masz co jeść i gdzie mieszkać. I już jesteś w sytuacji lepszej niż 80% ludzkości.
Oglądasz w telewizji program. O ludziach chorych, ubogich, z problemami.
Może współczujesz (albo i nie), może się nad tym zamyślisz (albo i nie), ale wkrótce zapomnisz (albo i nie).

Oglądam dokument. I może i współczuję, może i myślę, ale... Nie potrafię zapomnieć. Bo ROZUMIEM.

Oglądałam program "Pożera mnie własną twarz" na TVN Style.
"Bohaterką tego wstrząsającego dokumentu jest 17-letnia mieszkanka Zimbabwe, Tare. Dziewczyna cierpi na rzadką chorobę nowotworową – włókniaka kostniejącego. Przebiega ona u Tare bardzo agresywnie a włókniak przybrał drastyczną postać. Nawet lekarze są zszokowani tempem wzrostu nowotworu. „Nigdy nie widziałem człowieka w tym stanie" – mówi jeden z nich. Tare i jej mama przez 3 lata podróżowały po Zimbabwe, od kliniki do kliniki, próbując wyleczyć nowotwór. Bezskutecznie."

Dziewczyna przechodziła szereg operacji aby móc oddychać, jeść, mówić.
Wyglądała jak wyglądała. No dobra, nie ukrywajmy. Jak potwór. Monstrum.
Większość ludzi pewnie by przełączyła na inny kanał, ale ja oglądałam zafascynowana.
Dziewczyna walczyła. Zbierała pieniądze na leczenie.
I rozumiałam.
Gdzieś tam we mnie otworzyła się zapadka, która nie mówiła "biedna, wygląda jak potwór".
Mówiła "biedna, wiem jak ten kurewski insekt w kościach boli, trzymaj się!".
I mówiła "obie wiemy, że nigdy nie będzie dobrze".
Właściciele alienów pewnie się ze mną zgodzą - rak na zawsze zmienia człowieka.
Sieje w nim niepewność jutra. Ból, który nigdy nie mija, żal, którego nie da się ukoić.
Strach, który budzi się w nieoczekiwanych momentach.
I ból, fizyczny, który jest nie do opisania. Nawet, gdy od chemii już daleko to kości doskonale ja pamiętają. I działają lepiej niż meteorolodzy.
Mimo to walczymy wszyscy wściekłe.
Kłamiemy, że jutro się nie liczy, że żyjemy chwilą i liczy się tylko tu i teraz.
A my przecież walczymy nie tylko o jutro, ale też o to, aby jutro, za tydzień, rok, dziesięć i dwadzieścia lat nadal istniało jutro.
I nie chcemy byle jakiego jutra, z kabelkami w żyłach, workami w nerkach i maszyną pikająca nad uchem.
Chcemy dobrego, spokojnego jutra.
A przecież wiemy, że żadne nie będzie spokojne bo...
...będziemy myśleć o tym, aby jutro nastało.
Paradoks rakowca.

Kawaler zapytał mnie kiedyś,  czy mało mi moich łez, że jeszcze oglądam w telewizji cudze nieszczęścia.
A ja lubię.
Albo śmiać się z głupich problemów głupich ludzi, którzy głupio przejmują się zupełnie głupimi rzeczami.
(Rekord pobiła kobitka z nadmiernym owłosieniem. Płakała jakby jej świat się zawalił. Ciekawe, czy wolałaby być łysa. Wszędzie. Łącznie z rzęsami.)
Albo współczuć tym, co mają gorzej.
Miło pomyśleć, że moje alieny to pikusie.
Może i występują stadnie, ale są malutkie.
 Może i ich dużo we mnie wszędzie, ale nie ważą dwa kilogramy i nie są wystawione na widok publiczny.
O jak mi samolubnie dobrze, że mam lepiej.
Chociaż i tak mam chujowo.
Ale zawsze mogło być gorzej, czyż nie?

Nowy wymiar telewizji. Oglądam sercem, nie oczami.

niedziela, 5 lipca 2015

"Zmęczył się kotek?", czyli każdy ma swojego bzika ;) (film)


Upał daje nam popalić. Oj, daje. Dyszę ja, dyszy Cyś, dyszy Mama, dyszy Tata, dyszy sąsiad, dyszy sąsiadka... Dyszy też Ciemka, spójrzcie! :)))



Każdy ma swojego bzika.
Ciemka uwielbia jednorazówki.
Gacek szaleje za klejowymi patykami (do klejenia na gorąco).
Bubek szalał zawsze z laserem i wędką z czerwonymi piórkami.
A ja widocznie uwielbiam upał, bo też dyszę ;)))

sobota, 4 lipca 2015

Organizer poszukiwany


Lubię organizery.
Szkatułki, pudełeczka, szufladeczki, kartoniki, puszki... bla bla bla.
Koraliki układam kolorami, mulinki firmami i odcieniami, każdy motek pieczałowicie nawijam na bobinki.
Ale moje życie to jakiś jeden wielki rozgardiasz.
Ileż ja marnuję czasu!
A to się zagapię na jakiś program w TV, a to się zamyślę nad czymś zupełnie bezsensownym, a to twarzoksiążka przypali mi obiad, albo wciągnę się w czytanie bzdurków w internecie.
Jakże chciałabym być bardziej zorganizowana!
Przez jakiś czas nawet potrafiłam pisać codziennie na blogu, a teraz jakoś lipa i nie chce mi się i milion rzeczy zaprząta mi główkę.
Właśnie staram się poukładać swoją codzienność. Plan pewnie trafi szlag po pierwszej chemii, ale... ale później może wróci do normy, hmmm?

Na moim kramiku (LINK) sporo nowości. Męczyłam się wczoraj pół dnia, doceńcie ;)
Dodatkowo trwa czyszczenie magazynów (dokładniej - kartonów z wyrobami), przez co wygenerowała się promocja na kolczyki.
Od dwóch dni trenuję nową technikę biżuteryjną. Jak dobrze pójdzie to w sierpniu może coś się nowego pojawi. Sutasz wsysa ;)

Czuję się dobrze. Nawet wspaniale.
Hasam, biegam, wkurwiam sąsiadów swoim dobrym samopoczuciem.
Kocham osóbki "życzliwe". Że niby mam się nie afiszować tak ze swoim szczęściem, bo ludzie nie będą wierzyć, że chora jestem. Sru tu tu tu, takie dobre rady to w dupę sobie wszyscy wsadźcie.
Będę tańczyć, śmiać się, biegać, tulić, kochać, wkurzać, miziać, drapać!
Będę śpiewać, będę zapalać się do każdego mojego nowego pomysłu i będę się spalać na słomianym stosie, gdy ochota na nowości mi minie.
Będę. Póki mogę. Bo dobrze jest, o!
Będę gotować, robić zakupki, wyszywać, szyć, pisać, wszystko będę, bo jak nie będę wszystko to będę nic, a ja wolę wszystko niż nic.
Bo jak kochać, to tylko księcia, jak kraść, to miliony, a jak żyć, to jedynie pełną gębą. Nawet na pochemicznym haju.

I tak, kląć też, KURWA, będę!
Bo mogę, ha! :)))

czwartek, 2 lipca 2015

Lis udomowiony

Gotowanie mnie wzięło.
Na wczesny obiadek lasagne, na kolacje placki ziemniaczane z tzatzikami, na deser koktajl truskawkowo-wisniowo-galaretkowy.
Jutro będzie rybka z kalafiorem.
A w międzyczasie...


Ogórki się małosolnią ;-)

Mój Pan wierci coś na balkonie, lilie kwitną jak szalone, zakwitł nawet jakiś jeden, samotny dzwoneczek.
Kociambry pchają się na ręce.
Jak dobrze mieć swoje miejsce na świecie...*

*Moim stała się, o dziwo!, kuchnia ;-) I tym razem, wyjątkowo, nie chodzi tylko o jedzenie ;)