piątek, 29 maja 2015

Wolność!

Wyrezononsowanam.
Nienawidzę tej magnetycznej udręki. Po godzinie "miarowego" oddychania czuję się totalnie niedotleniona, klaustrofobicznie powygniatana. I bolą mnie plecy. Nigdy nie leżę na wznak, za dużą mam do tego dupkę.
Skurcze w miednicy nie są fajne.
Ale już jestem wolna. Czekam na Tatuśkowego, aż mnie zabierze z tej maltretowni.
I będę żreć gołąbki, muffinki, truskawki. I opijać się kompocikiem z rarabara ;-)
Zonk mały. Okazuje się, że personel szpitalny mnie czyta, hihi. Pozdrawiam Panią Pielęgniarkę Chowającą Inififikator :-D
Jestem sławna! (w tym miejscu teatralnym gestem odrzucam włosy na plecy... Perukę na plecy? Cokolwiek.)
Doooomku, przybywam!

czwartek, 28 maja 2015

Umieralnia


Jak tu smętnie, jak tu smutno!
Ostatnio leżałam na nowym oddziale, tam to była wieczna impreza. Zachowywaliśmy się jak w sanatorium, a nie w szpitalu.
A tu trwa licytacja, kto ma gorzej. Pani z sali próbowała mnie nawet nauczać!
Kupiłam sobie cukierki, wcinam na śniadanie (bo oficjalne śniadanie to bułka z pasztetem, moja wątróbka to wybredna suka, nie ruszam).
Pani - Nie jedz na czczo, bo sobie żołądek zepsujesz jak ja! Wrzody od tego mam.
Ja - Ile pani ma lat?
P - 67.
J - To ja jeszcze czterdzieści lat powcinam słodycze. A jak będę mieć sześćdziesiąt siedem na karku to będę tak dumna, że pokonałam raczysko, że nawet wrzody żołądka mi nie popsują humoru!
Wiem, byłam niemiła, przepraszam. Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina, że wkurwiają mnie natchnione marudy.
Nie wiem czemu nie potrafią docenić tego, że dane im było móc się zestarzeć.
Mieć dzieci, a nawet wnuki.
A narzekają.
Że leczą się piętnaście lat (Ukraść rakowi aż piętnaście lat! Toż to niemal cud!).
Że są za młode. Że nie chcą umierać.
Ludzie, od raka się rzadko umiera. Z rakiem trzeba żyć.
I tylko uprzykrzać mu żywot ciągłym leczeniem :-P
Najbardziej zabójcza jest, no cóż, chemia.
Ale wytłumacz to komukolwiek, ech...
Z przykrością stwierdzam, że jestem przerzutową rekordzistką na oddziale. Nikt nie ma tego tyle co ja.
A tylko ja się uśmiecham.
Wcinam cukierki i frytki.
Czytam Marka Twaina.
Latam po oddziale odwiedzając znajomych.
I uciekam do Żabki co dwie godziny. Bo dostałam nową kartę lojalnościową i trzeba korzystać.
A mają promocję na lody. Mniam.
A w ogóle to w ciągu niecałego tygodnia schudłam 4kg. I, paskudy, zamiast cieszyć się moim szczęściem to mnie opierdzielają.
Mam nie chudnąć.
Krwa. Kiedy ja chcę :-P
I, nie wiem czemu, wszyscy w tym szpitalu wstają po szóstej.
Ja śpię do dziewiątej...
Bo co innego tu robić?
Poza czytaniem Twaina i jedzeniem, oczywiście ;-)
A w ogóle to mam stresa przed rezonansem. Nie dość, że to moje najnieulubieńsze badanie obrazowe, to jeszcze jego wynik powie, co z alienami na watrobie.
Czy nowa chemia daje radę.
I czy mój ostatni nawrót sił witalnych to czasem nie jest tylko efekt placebo.
Chcę do nowego domku.
Do Kawalera. Do kociaków.
I do mojej nowej lodówki.
Z opiekanymi śledziami i makrelą w pomidorach <3

środa, 27 maja 2015

Udupionam

Uwięziono mnie. Do piątku. Na durny rezonans.
A chciałam się jeszcze spotkać z Agusią.
Kupić dzisiaj surfinie na targu i posadzić na balkonie.
Trzy dni w szpitalu tylko po to, aby zrobić rezonans. To jest chore.
Jakbym jeszcze za mało czasu spędzała na oddziale.
Ostatnią porcję kolczyków z allegro wyślę w sobotę. Wybaczcie obsuwe, nie planowalam tego :-(
Idę się wyżyć.  Barowe frytki nadają się do tego rewelacyjnie.
Będę je dziabać plastikowym widelcem, aż w końcu przyznadzą, że ten cały magnetyczny galimatias to ich wina.
Fastfoodowa inkwizycja, ha!

wtorek, 26 maja 2015

Buuuuurk!

Brzuszek burka jak jakiś natchniony. Wygrywa mi tu właśnie Odę do Radości. A ja mykam po pokojach, pucując i szorując na zmianę.
Do wprowadzonej kuchni dołączyła wprowadzona łazienka. Przetestowana.
Lubię łazienki. Ładne łazienki. Mrrrr...
Fugi na podłodze odzyskaly niegdysiejszą biel. Metoda szorowania podłogi Domestosem i starą miotłą jak zwykle okazała się niezawodna ;-)
Za to zawiodłam się na ludziach. Nowy prezydent mi nie siadł. Myślę, czy nie skorzystać ze spakowanych rzeczy i już dzisiaj nie wynieść się za granicę... ;-)
Dobra. Czas rozpakować przydasie robótkowe. Mam na nie cała meblościankę, jupiii! :-D

poniedziałek, 25 maja 2015

Żyję

Jestem. Żyję. Chociaż ledwo stoję już na nogach, gdyż mija właśnie drugi dzień przeprowadzki. Pysk mam zjarany. Hiroszima, że tak powiem, pełną gębą. A se właśnie dogodziłam kiełbasą z keczupem. Język chce mi odpaść. Ale ale! Jestem do przodu o pochemicznego bełta, którego wyjątkowo nie było ;-)

Kuchnia już przeprowadzona. Patrzcie i podziwiajcie!




Idem się poafterpartować. Łóżko. W końcu! :-)
Do poczytania już w nowym domku :-)

piątek, 22 maja 2015

Księżniczka na ziarnku winogrona.

Każda z nas, gdy była dzieckiem, marzyła o tym, aby być księżniczką. Mnie bardziej kręciły łuki, miecze, magia i walka ze złem, ale przeciwko byciu księżniczką też nie miałam nic przeciwko.
No to jestem.
Krążę po zamkowej wieży, kręcę się w kółko niczym z kulą u nogi (a to tylko stojak na kroplówkę). Ściany w kolorze stosunkowego bezguścia. W pokoju pachnie budyniem. Czekoladowym.
Sali strzegą strzygi i smoki.
Strzygi noszą strzykawki, smoki białe kitle. Spalają spojrzeniem, gdy tylko zawędruję zbyt blisko windy.
Zatem leżakuję. Podziwiam sufit i nierówno ułożone kasetony.
Motywuję do walki koleżankę z sali. Chociaż sama mam ochotę wyć, rozbić ściany, rozszarpać na strzępy pościel.
Płaczę z bezsilności.
Mam ochotę mordować. Zniekształcać twarze silnym ciosem prawego sierpowego.
A mogę tylko gapić się w sufit i czekać na księcia.
Przyjedzie jutro, zabierze mnie do domku.
Utuli, ucałuje.
A póki co dalej marzę o rozlewie krwi.
To przyjaciele najczęściej wbijają nóż w plecy.
Ale karma wraca.
Pamiętaj.

środa, 20 maja 2015

Jestem kobietą... i mam ADHD! ;)

Boli mnie łeb. I jak tu się dalej pakować, gdy skronie rozrywają wredne bólki (istotki lubujące się w drażnieniu zakończeń nerwowych). Zabić bólki, zabić!
A póki się potworki nie uspokoją to pomęczę Was moimi przemyśleniami. Tudzież przeżyciami.

Wczoraj był kolejny z mega aktywnych dni. Nawet zakupy, moja kondycjowa zmora, nie dobiły mnie totalnie. Czyli stojąc przy kasie jeszcze rzuciłam Kawalerowi "Może pójdziemy na spacer?".
W ogóle to się wkurzyłam. Zakupy miały być tylko spożywcze. Zapas mięska i wędlin do końca miesiąca, troszkę sera. Nic szczególnego.
A jak na złość zrobili mega promocję na:
ulubiony żel Jeszcze Kawalera (o połowę taniej)
mój ulubiony żel (też o połowę taniej)
wielki Domestos (9zł! aaaaa, mogłam z pięć litrów wziąć!)
odtłuszczacz i odkamieniacz (niecałe 8zł za butlę o.O robię się podejrzliwa...)
ogromne pojemniki plastikowe
I z małych zakupków zrobiły się mega zakupiska. Chemię mieliśmy kupować dopiero na nowym mieszkanku, ale... mam już zapas, trudno, że trzeba będzie to przetransportować jakoś ;p

Byliśmy też załatwić kilka szczególików ze starym lokatorem na naszym nowym mieszkanku. Troszkę pozwiedzałam nasze nowe niemal 80 metrów kwadratowych. Dokładniej przyjrzałam się kuchni. Łazience. Ścianom.
I w sumie jest lepiej, niż pamiętam. Kilka litrów białej farby i będziemy mieć pałac, a nie mieszkanie, hihihi.
Spakowałam już swoje ciuchy, przedpokój, powoli dobieram się do kuchni i dużego pokoju. Skończyły się kartony. Zaczynam praktykować improwizację. Hihihi.

Nie chwaliłam się Wam.
Jakiś czas temu kochana Bogusia z buRaczków sprezentowała mi perukę.
Długo się opierałam temu wynalazkowi. Uparcie twierdziłam, że utrata włosów przy chemii to rzecz normalna i naturalna. Sama nigdy się nie gapiłam na ludzików w chustkach czy czapkach, ewentualnie tylko przesłałam przyjazny uśmiech. Ale nie wszyscy są jak ja.
Mimo swojego uporu i lubości w zwracaniu na siebie uwagi... miałam dość ciekawskich, litościwych spojrzeń. Dochodziło nawet do sytuacji, gdy Jeszcze Kawaler chciał brutalnie zniekształcić twarz jednego kolesia w markecie, który gapił się na mnie jak na jednorożca na końskim targu.
Z czasem, stopniowo, powolutku, zaczęłam unikać ludzi. Nie chciało mi się wychodzić i użerać z ludziskami.
Doskonale wiem, że mam raka, nie muszą mi o tym przypominać przechodnie.
Wtem dwa razy z rzędu przyśniło mi się, że mam włosy. Długie, błyszczące, piękne.
Kilka dni później Bogusia przysłała mi norweskie cudo.
Jakość moich nowych włosków? Rewelacja. Wyglądają jak naturalne. Tylko, że ładniej ;) W życiu nie byłoby mnie stać na taki czerepek, w życiu!
I wszystko się odmieniło.
Zaczęłam się znowu ładnie ubierać, malować, uśmiechać. Chcę wychodzić do ludzi.
Czuję się znowu kobieca.
Chociaż z całych sił zaklinałam, że włosy nie mają żadnego znaczenia... okazało się, że mają. Ogromne.
Spójrzcie sami.




Nawet z makijażem wyglądam jak setka nieszczęść. Dodać włoski? Różnica ogromna.


Tak, Kochani, wróciła Wasza ukochana, wredna suka ;)))

W tym miejscu chcę bardzo podziękować Bogusi. I w ogóle wszystkim BuRaczkom.
I Irmince. I Uli K. I Gzybolcykowi mojemu. I Mamusi. I Tatusiowi.
I Mojemu Wrednemu Osobistemu Wielbicielowi (tzw. Jeszcze Kawaler, hihihi).
I Czarkowi. I pani Oli. I pani Emilce.
(kolejność dość przypadkowa)
I wszystkim, którzy zostali.
Wam może się wydaje, że nic specjalnego nie robicie.
Ale dla mnie to "nic specjalnego" to "bardzo dużo bardzo specjalnego".
Jesteście. Gdy reszta zniknęła.

A w ogóle to poszłabym polatać boso po łące.
Moje białe krwinki byłyby zachwycone ;p

wtorek, 19 maja 2015

Kartonowy dom.


Domek przestaje być domkiem. Lawiruję pomiędzy kartonami, firanki wirują w tańcu piorącym, okna golutkie jak niemowlak po urodzeniu, a okna równie brudne jak ten niemowlak. Z domku robi się magazyn. Worki i pudła. Zapudłowałam całe nasze życie, kompresuję je codziennie na nowo. Żeby zabrać ze sobą jak najwięcej tego dobrego, a śmieci i złą energię zostawić tutaj. Coby nic nie obciążało nowej codzienności, którą będziemy razem kreować w nowym domku.,, To nie takie proste ;)

Na nowo odkryłam moc zieleni, powietrza, słońca i... śmiechu. Rodzice wyjechali na dwa dni, a nam zostały psiaki do wyprowadzania.
Jeszcze Kawaler + dwa patyki + dwa psy = baaaaardzo zmęczone dwa psy :)
Odpięliśmy im smycze u nas za blokiem. Latały jak szalone! Już po skończonej zabawie zapinamy je i ciągniemy do domu... a one pad płaski na trawę i patrzą na nas tymi szklanymi oczkami, błagając o litość i chwilę wytchnienia :D
Słońce tańczące wśród traw to cudowna sprawa.
W ogóle życie to cudowna sprawa!

Odzyskałam pełnię sił. Tak bardzo pełną pełnię.
Szkoda, że tylko do czwartku...
Ale nie ma co narzekać! Trzeba korzystać! :)))

sobota, 16 maja 2015

Fotonotka

Wybaczcie, że lekko olewam bloga, ale... No.  Szykuję chatę do wyprowadzki.
Codziennie latami między tym:


A tym:


Dodatkowo lawiruje między tym:


Oraz tym:


W czasie pomiędzy pralką a kartonami czeka na mnie to:


A obserwuje mnie on:


Ale teraz mam chwilę przerwy, wiec...





A na koniec sesji buuuzi! 


Szkoda tylko, że Gacek bardzo nie lubi aparatu... A w ogóle to częściej muszę robić zdjęcia :)

Ps. Jeżeli ktoś ma problem z tym, że wrzucam fotki z domu Chorej Kury Domowej, na których to widać syf i burdel i lenistwo i brak sił owego drobiu to zadam jedno pytanie: jak czysto jest u Ciebie?
Nie zamierzam udawać, że żyjemy w sterylnych warunkach. Kawaler pracuje po 11-12h dziennie (nawet dzisiaj...), a ja mam raka, helloł! ;)))
A w ogóle w bałaganie lepiej się myśli :-P 

środa, 13 maja 2015

Szyść tysiąców myślów na minutę i czydzieści cztyry sekundy.


Gdyby tylko istniał jakiś rejestrator myśli! Wierzcie mi, że mielibyście co czytać codziennie, dużo. Ale nie istnieje takie cosik, a mi się nie chce siedzieć przed komputerem. No dobra. Nie mam jeszcze za bardzo sił, aby przy nim siedzieć. Słabiutka jestem jak witki brzozy, tylko sobie tańczę na wietrze i cichutko szumię od nosem. I słucham. Tego.


Zatracam się w muzyce. Odprężam się. W końcu mogę się lenić, nawet myślami. Chociaż przez jeden dzień.

Ostatnio w rakosferze blogowej zawrzało. Nie będę powielać tego, co już napisały dziewczyny, tylko podpiszę się łapkami i nóżkami od postem Anuka.
Wszystko, co napisała, to jakby moje myśli spisane jej palcami (moje mają urlop, haha!).

Zastanawia mnie fenomen strachu społecznego odnośnie nowotworów.
Niemal każda rozmowa kończy się w jeden sposób. Stworzyłam nawet algorytm, ha!
Na początku pada osławione pytanie: "Jak się czujesz?". A później już z górki.

Humor dopisuje. Słonko.
Łóżko. Jeszcze jeden dzień. I już będzie normalnie. Dobrze :)

wtorek, 12 maja 2015

Życie byłoby piękniejsze...


Gdybym nie chodziła po ścianach,  nie miała gorączki, nie spała po dwadzieścia godzin dziennie. I nie sprawdzała stanu konta co pół godziny, licząc na cud, czyli przelew. Jakikolwiek.
Życie to zło.
Zawsze ciągnęło mnie do zła. I czerni. I cierni.
Ale róże też lubię. Chociaż wolę lilie. Stanowczo kocham lilie!
I kop z glana na drogę.
A Mamuśkowata właśnie skończyła robić krokiety.
O jak rozkosznie będzie mnie dzisiaj bolał brzuszek!

sobota, 9 maja 2015

Okres rocznicowy.


To dokładnie rok, odkąd zaczęła się moja raczna przygoda.
Dokładnie rok temu ostatni raz byłam w pracy. Dwa razy straciłam przytomność, aż w końcu koleżanka zastąpiła mnie na stanowisku.
W chorowaniu nie jest najgorsze chorowanie, to da się znieść. Gorsze są chwile, które się traci.
Urodziny mamy, 23 maja, spędziłyśmy na izbie przyjęć w zorskim szpitalu. Nie przyjęli mnie. W dzień matki wylądowałam na pogotowiu i zaraz potem w szpitalu. Dzień dziecka w szpitalu. W dzień ojca przyszły wyniki biopsji. Moje urodziny, 29 czerwca, wyglądały jak stypa. Ominęły mnie chrzciny młodszego bratanka. W urodziny taty, 24 lipca, mialam PET/CTa robionego. W urodziny brata, 20 listopada, byłam na chemii. Na roczek starszego bratanka nie mogłam jechać, bo po chemii zjechaly mi krwinki białe. Boże Narodzenie spędziłam na chemicznym kacu, bo 23 grudnia wyszlam ze szpitala. Trzydziestkę mojego ONLY ONE spędziłam w pokoju podań, wróciłam przed północą. Sylwester był na chemicznym kacu. Walentynki też. Wszystkie rocznice moje i Kawalera spędzam w szpitalu.
Rak nie boli.
Bolą chwilę, które nam niszczy.
Ale spokojnie. Nie mam doła, chociaż można to tak zrozumieć.
Jest pięknie, za trzy tygodnie będzie nowy domek.
Powoli myślę, jak się spakować. Troszkę nam się rozrósł stan majątkowy przez ten rok.
Kawaler miał 3 worki swoich rzeczy. Ja meble, kilka worków ubrań i 5 kartonow pierdół. A teraz pewnie braknie jednej ciężarówki.
Bo mamy nawet własne trzy kosze na śmieci! :-D
I dwie kuwety. I koty, też dwa.
Aż jestem ciekawa, jak im się spodoba nowy domek :-)
I ciekawam,  jak się odnajdę na innym osiedlu. Całe życie mieszkałam na Sikorskiego. Teraz będzie coś nowego ;-)

piątek, 8 maja 2015

Starzeję się


Byłam ambitna, czytywałam poezję i literaturę tylko z najwyższej półki. A od wczoraj pochłaniam Harlequiny. Bo w szpitalu nie mam zbyt duzego wyboru ksiazek. Ale wiecie, co jest najgorsze?
Te romansidła mi się zaczęły podobać. Rozkosznie odmożdżają.
Literaturę poważną zostawiam zdrowym i beztroskim, którzy potrzebują inspiracji do szukania problemów w bezproblemowym swiecie. Ja potrzebuję zapomnienia. Bycie bezmozgowcem wspierają romansidła, o!
Za to ciągle myślę o naszym nowym mieszkanku.
Czy wszystko się uda? Czy będzie bezproblemowo?
Jak będzie się nam tam mieszkać?
Jak się urządzimy?
W wyobraźni szukam miejsca na nasze meble. I krucho z tym.
Sypialnię planuje w granacie. Pokój bezfunkcyjny w różu (plus retro kanapa i odnowiona stara komoda, mniami!). Pokój z końca stanie się bielą, garderobą, suszarnią, prasowalnią i takie tam. W spiżarce zakwateruję koty. A może środkowy pokój bezfunkcyjny zrobić sypialnią, a granatowy pokój uczynić bezfunkcyjnym retrusiem?
Strusiem.
Idę schować głowę w piasek. Czyli czytać kolejny Harlequin.
"Mroczne dziedzictwo"
Brzmi kusząco ;-)

środa, 6 maja 2015

Kica zając polecajac!

Musiałam go Wam pokazać! Bo zaraz przestanie istnieć, gdyż czas złożyć pieska :-)
Jutro na chemię.
Nie chce mi się, krrwa, pakować!


Dla takich dni warto żyć :)

Ile razy trafił się Wam dzień, który zupełnie przekroczył granice logicznego myślenia, i to w tę dobrą stronę?
Mi się takie dni zdarzają dość rzadko, raz na kilka lat. Wczoraj było pięknie!


Cały dzień spędziłam nad dokumentami i przesyłkami. Wypisywałam, adresowałam, pakowałam i wysyłałam.
Okazało się, że należy mi się odprawa rentowa (dzięki, Czytelniczko, za cynk!)... W obecnej sytuacji, gdy przeprowadzka za pasem, mega przyda nam się zastrzyk gotówki :)
O 16 byliśmy umówieni na oglądanie mieszkania. Ot, tak, dla jaj, pojechaliśmy z nastawieniem na "rudera nie warta uwagi". Ale to, co zobaczyliśmy przekroczyło zupełnie nasze najśmielsze przypuszczenia!
Cudowna kuchnia, CUDOWNA, cała srebrna, w kafelkach, meble na wymiar, kuchenka, lodówka, mikrofalówka i zmywarka, wszystko w zabudowie! Łazienka wyremontowana, z nową kabiną prysznicową. Duży pokój (łączony z kuchnią) w świetnej mieszance fioletu, czerni i srebra. Na podłogach w większości panele, wymienione nawet skrzynki z korkami! Do tego bydle. Ogromne bydle - ponad 70 metrów kwadratowych! Duży pokój z kuchnią, łazienka, trzy spore pokoje i komórka. Do tego piwnica i jeszcze jedna komórka.
A najśmieszniejsza jest cena. Będziemy płacić mniej niż do tej pory za nasze zawszone M3.
Nie mogę się już doczekać przeprowadzki!

Mieszkanko oglądaliśmy prawie godzinę! Następnie odwiedziliśmy pocztę, aby wysłać to, co pakowałam cały dzień. A później... Wizyta u Agusi mojej kochanej! Wygrillowaliśmy się z Jej rodzicami. Śmialiśmy się, gadaliśmy, gdybaliśmy i jeszcze więcej się śmialiśmy. 
Doszliśmy do wniosku, że wieczorami przyjemnie szukać sobie nawzajem kleszczy. I to szukanie polega na szukaniu kleszczy, a nie ich znalezieniu. A nawet więcej - polega na szukaniu kleszczy i ich nie znalezieniu. Bo jak znajdzie się kleszcz to atmosfera zdycha i nici z głębszych poszukiwań ;)

Czuję się jak o jakiejś terapii, po wizycie w spa, czy zjaraniu się jakimiś substancjami niedozwolonymi. Wyczillowałam jak nigdy, ha!
Aga nic się nie zmieniła, dalej ma postępujące ADHD. No dobra. Nigdy wcześniej nie widziałam jej w roli gospodyni ;) 
Ciężko wytłumaczyć, jakie relacje łączą nasze rodziny. Zwyczajnie mieszkałyśmy obok siebie przez długi, długi czas. Razem robiłyśmy dziwne rzeczy. Jak nie siedziałyśmy u mnie, to u niej. Albo na klatce schodowej. Albo na dworze. I cudowałyśmy :)
Aga jak zawsze musiała mi coś sprezencić. Ona tak lubi. I trafiła nie w dziesiątkę, ale w setkę.
Takie małe marzenie z dzieciństwa. Ani ja, ani Jeszcze Kawaler, nigdy nie mieliśmy klocków LEGO. No to już mamy :D

Wróciliśmy do domu. Tak patrzę na pudełeczko z klockami z myślą "Jutro się pobawię". Wytrzymałam dziesięć minut... Klocki wylądowały na ławie, a ja i mój Luby dwie godziny męczyliśmy się z zestawem dla dzieci w wieku 7-12 lat :D Efekt?
Mamy trzeciego kota! I myszkę!


Cudowna kostka sera, nieprawdaż? Tylko tyle byłam w stanie sama sklecić. Resztę dzióbał mój Dzióbek :D
Czyli mamy nowe hobby. Bawiliśmy się jak małe dzieci, aż do północy!
I już wiem, co Lubemu kupować na wszelakie okazje wymagające prezentu ;)

Zasnęłam z bananem na pyszczku. Chcę więcej tak cudownych dni!

poniedziałek, 4 maja 2015

Znowu nie mam hajsu! Czyli szukamy mieszkanka ;)


Dorobiliśmy się nowego hymnu!


Miałam już przyjemność przekonać się o potędze bloga i facebooka. Dlatego, po raz kolejny, chcę się zwrócić do Was z prośbą... tudzież apelem. Tym razem tylko do mieszkańców moich rodzinnych Żor ;)

Szukamy mieszkanka!


Ogólne parametry: M3 lub M4, jesteśmy w stanie zapłacić miesięcznie do około 1300 zł (już z mediami).
Konieczne na stanie oporządzenie kuchenne - nie posiadamy ani kuchenki ani lodówki ;)

Lubimy:
- windy lub niskie piętra
- dzwonki u drzwi (aktualnie nie posiadamy)
- brak dywanów (jestem alergiczką, a na chemii jestem podwójną alergiczką)
- balkony tudzież tarasy
- ładne widoki za oknem

Nie lubimy:
- braku własnej skrzynki na listy (stan aktualny)
- niezapowiedzianych wizyt pod byle pretekstem (stan aktualny)
- wchodzenia do mieszkania pod naszą nieobecność (stan aktualny)
- otwierania sobie drzwi kluczem w czasie naszej obecności w mieszkaniu (stan aktualny)
- pleśni i grzybów (stan aktualny)
- niespełnianych obietnic o rychłym remoncie (stan aktualny)
- rozpadających się sprzętów domowych (stan aktualny)

Co możemy zaoferować?
Może brzmi to górnolotnie, ale... można nam zaufać. Dbamy o mieszkanko, lubimy remontować, przestawiać, pucować i dopracowywać. Ewentualne remonty (za zwrotem kosztów materiałów budowlanych) możemy przeprowadzać sami. Ja umiem tapetować, malować i wycinać, mój Kochany wszystko inne - od kładzenia paneli i kafelek, przez stawianie ścianek działowych, aż po wymianę całej elektryki.
Jesteśmy dość spokojni, jedynie przy weekendzie czasem nieco głośniej leci muzyka.
Nie awanturujemy się, jesteśmy otwarci na rozmowę i kompromisy.
Ani razu nie spóźniliśmy się z opłatami.
Ale baaaardzo szanujemy swoją prywatność - nie życzę sobie myszkowania po naszym domku kiedy nas nie ma! Jak najbardziej możemy zaprosić na kawę, czy umówić się na jakiś przegląd stanu mieszkania, ale błagam, nie dwa razy w miesiącu z godzinnym wyprzedzeniem.
Z (ewentualnych) wad - posiadamy dwa koty. Są (w miarę) grzeczne i (stosunkowo) dobrze wychowane. Załatwiają swoje potrzeby do kuwet (i na moje nowe buty) i są czyściuchne, bo nie latają po dworze.

Chcemy się stąd wynieść od czerwca.
Błagam Was - puśccie to w eter. Bo znowu jesteśmy w kropce :(